sobota, 29 sierpnia 2015

Wiem, wiem...

Zawaliłam ostatnio na całej linii. Rozumiem was, jak jesteście na mnie źli, ale przepraszam.
Przyznają się, że jeszcze nie rozpoczęłam rozdziału, ale postaram się to zmienić.

Jeszcze raz strasznie za przepraszam. Ostatnie straszne się skupiłam na Miasto Nieśmiertelnych moim drugim blogu. Mam w planach do końca wakacji napisać do końca tamtą księgę więc zrozumcie. Bardzo was o to proszę.

PS. Jak się podoba szablon? Kody CSS są od Kariny z SOSNOWEJ, a grafikę sama stworzyłam!!!

PS.2. Jak zauważyliście powstały dwie nowe strony: Krótki wstęp i Wpisy.



Krótki wstęp. - Pewnie wiecie, o co chodzi. ; -)

Wpisy. - Możecie tu śmiało pisać swoje pomysły na kolejne rozdziały lub to, co chcielibyście, aby się w nich znalazło. Zajrzyjcie na stronę. Jest tam wytłumaczone.

środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział 6

Wiem, wiem. Rozdział miał być wcześniej, ale jakoś dzisiaj zmobilizowałam się do jego dokończenia. Mam nadzieję, że się spodoba i wytrzymacie te kilka nudzących rozdziałów. Zdaję sobie sprawę, że to, co na razie pisze, jest strasznie nudne i beznadziejne, ale sądzę, że jeszcze tylko kilka następnych rozdziałów będzie takich, a potem akcja się naprawdę rozkręci.
                                                   Błagam, wybaczcie mi to!





                                            "Jeśli chce się być szczęśli­wym,
                                               nie wol­no gme­rać w pamięci."
                                                         - Emil Cioran




Zastaliśmy wszystkich w domu. Moje młodsze rodzeństwo szło spać i o dziwo nie protestowali, Lady Arista urzędowała w swoim gabinecie, a pozostałe panie wraz z Charlottą zajmowały salon, uważnie nad czymś dyskutując.

- Dobry wieczór. - Powiedziałam jednocześnie z Gideonem. Od razu uśmiechnęłam się pod nosem.
Wszystkie spojrzenia padły na nas. Nie oszukujmy się. Były zdziwione widząc mnie z Gideonem.

- Gideonie. - Moje droga kuzynka zerwała się z miejsca i popędziła do chłopaka. Przytuliła się do niego na powitanie? Coś mi się nie wydaje. - Hej. - Widząc ten obrazek, zaczęło mnie zżerać od środka.

- Charlotto. - Przywitał się z dziewczyną, z dystansem. Nie oszukujmy się. W jego głosie spokojnie dało się zauważyć chłód skierowany do rudowłosej. Dzięki temu poczułam ulgę.

- Gideonie jak milo, że odwiozłeś Gwendolyn do domu. - Z ką ta kobieta zwana Ględą albo pobieżnie nazywana przez moje rodzeństwo rudą wiedźmą o tym wiedział?

Chłopak nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się wymuszając ten gest. Mam wrażenie, że tylko ja to zauważyła.

- Gideonie czy możemy porozmawiać w cztery oczy? - Zapytała bruneta Charlotta.

- Oczywiście. - Zielonooki pocałował mnie w policzek i podążył za dziewczyną.

Poczułam na sobie spojrzenia pozostałych osób będących w pokoju. Żadna z kobiet nic nie powiedziała. Poczułam się przytłoczona tym wszystkim.

- O co wam chodzi? - Musiała spytać, ponieważ ich spojrzenia przyprawiały mnie o ciarki.

- Gwendolyn... - Zaczęła delikatnie mama. - Czy Gideon odwiózł cię do domu?

- Powiedz coś, czego nie wiem. - Zaakcentowałam wyraźnie ostatnie wyrazy.

- Gwendolyn...

- Skończ już z tą Gwendolyn! - Wybuchłam, unosząc lekko głos, mimo iż tego nie chciałam. - może
nie pamiętam wszystkiego, ale to nie oznacza, że jestem głupia...

- Charlotto, czy ty sama siebie słyszysz?! - Przerwał mi podniesiony i wyraźny głos Gideona. W sumie się z tego cieszę. Przerwał mi mój wybuch złości...

- Gideonie uspokój się! - Pouczyła go moja draga kuzynka uważana przez większość naszej rodziny z ósmy cud świata.

Gideon w okamgnieniu znalazł się przed wejściem do salonu. Kilka sekund później Charlotta się też tam pojawiła, dzięki czemu wszystkie miałyśmy idealny widok na tą, jak że uroczą scenkę.

Dziewczyna podeszła do niego bliżej, aby go dotknąć, ale ten odsunął się od niej kolejne kilka kroków do tyłu.

- Nie zachowuj się jak dziecko. - Zaczęło to tak wyglądać, jak by matka pouczała swoje niesporne dziecko. Zabrakło mi tu jeszcze grożącego palca.

- Charlotto, o co ci chodzi?! - Na ogół niezwykle opanowany Gideon tego wieczoru zaczął wychodzić z siebie. - Naprawdę nie rozumiem.

- Jakim prawem wolisz ją — tu pokazała ręka na mnie. - ode mnie?

Kiedy to wypowiedział, myślałam, że kogoś dzisiaj rozszarpię. Naprawdę robiłam się tego bliska. Dziewczyna od samego porządku była do mnie negatywnie nastawiona, ale nie wiedziałam dlaczego. Już wiedziałam, że jednym z powodów był ON...

- Dlaczego? - Głos dziewczyny przerwał moje rozmyślenia i spojrzałam przed siebie.

Ujrzałam ich dwoje stojących bokiem do nas a twarzami do siebie. Dziwi mnie to, że jeszcze babka nie zareagowała na tę scenę rozgrywająca się pod jej dachem. A no tak, rzesz ja o tym zapomniałam. Przecież jej ukochana wnuczka jest nietykalna. Czasem boli to i nie tylko mnie, że Charlotta jest faworyzowana przez wszystkich, ale niestety nic na to nie można poradzić.

- Dlatego, że nie jest taka jak wszystkie, dlatego, że każda sekunda niespędzona z nią jest dla mnie stracona, jest dla mnie udrękom. - Słysząc jego słowa, zaszkliły mi się oczy, a serce zaczęło bić coraz mocniej. Ale wiedziałam, że to nie koniec i się nie myliłam. - I ma całe moje serce. - Poległam. Łzy zaczęły spływać strumieniami po moich policzkach. Nie otarłam ich. Pozwoliłam im swobodnie pełzać po mojej twarzy.

Chłopak odwrócił się, w moją stroję. Jego wraz twarzy z momentem, kiedy na mnie spojrzał, automatycznie złagodniał i stał się bardziej czuły. Zaczął iść w moją stroną, ale ja niczym petard wystrzeliłam biegiem w jego objęcia. Bez problemu mnie chwycił i otulił klatką swych ramion. Znów poczułam to samo bezpieczeństwo co ponad dwie godziny temu w gabinecie doktora White'a.

- Och Gwendolyn. - Szepnął mi do ucha. Nawet nie wiesz, jak cię kocham. - Te słowa spowodowały, że już nie mogłam się powstrzymywać.

Ostrożnie się od niego odsunęłam, ale tak, aby pozostać w tych objęciach i go pocałowałam. Ten gest przelałam wszystkie emocje tkwiące we mnie. Nie sądziłam, iż można być tak szczęśliwym, jak ja, gdy brunet odwzajemnił ten magiczny gest. Objęłam go ramionami wokół szyi i tak przez jakiś czas tkwiliśmy.

- Wiecie, że nie jesteście tu sami? - Rozbrzmiało chłodne warknięcie Charlotty. Coś czuję, że następnej konwersacji z kuzynką mogę nie przeżyć.

Spojrzałam nieśmiało na dziewczynę, a ta ku zaskoczeniu wszystkich cicho prychnęła i wyszła z pokoju i popędziła na piętro. Mimo protestów matki pędziła przed siebie. Zakładam, że do swojej sypialni. Zrobiło mi się przykro, a poczucie winy zaczęło narastać.


                               ***



Po kilku kolejnych minutach siedzenia w moim pokoju zgodnie zdecydowaliśmy ruszyć na dach. To było moje ulubione miejsce, gdzie mogłam ukryć się przed światem. Wdrapałam się po drabinie, a Gideon był tuż za mną. Kiedy dotarłam już na sam szczyt i stanęłam na prostych nogach, czując, jak podmuch wiatru otula moją skórę niczym jedwab, poczułam się niebiańsko. Te cudowne uczucie po krótkim czasie zamieniło się w gęsią skórkę.

Odwróciłam się przodem do mojego towarzysza, który okazał się stać tuż za mną.

- Nareszcie pan tu dotarł, panie de Villiers. - Uśmiechnęłam się słodko dla podkreślenia sarkastycznych słów.

- Och panno, Gwendolyn. Cóż za poczucie humoru.

- Cóż by pan beze mnie zrobił?

- Powiem pani w sekrecie — Tu się do mnie przybliżył. - że pewnie bym bez pani zginął. - To wystarczyło, abym się roześmiała. - Uwielbiam twój uśmiech, Gwenny.

Mój uśmiech się powiększył. Rozejrzałam się wokół i nagle przede mną pojawił się oślepiające światło...



"... Była dość rześka wiosenna noc - doskonały wieczór na wizytę tu na górze i pewnie również na
pocałunki. Roztaczał się stąd cudowny widok ponad sąsiednimi domami, a na wschodzie nad
dachami lśnił księżyc.
- Gdzie się podziewasz?! - zawołałam cicho w dół.
Z włazu wychynęła kędzierzawa głowa Gideona, a za nią cała jego reszta.
- Mogę teraz zrozumieć, że to twoje ulubione miejsce. -Zdjął plecak i ukląkł obok mnie.
Do tej pory nie zauważyłam, że to miejsce, szczególnie w nocy, naprawdę było romantyczne, z tym
morzem migoczących świateł, które zdawało się rozciągać w nieskończoność za pełną zawijasów
dekoracją kalenicy. Następnym razem może urządzimy sobie tu piknik, z miękkimi poduszkami i
świecami... Gideon mógłby przynieść skrzypce... i miejmy nadzieję, Xeme-rius będzie miał wtedy
wolne.
- Czemu się tak uśmiechasz? - spytał Gideon.
- Och, nic takiego, naszły mnie takie głupie myśli.
Gideon komicznie wykrzywił twarz.
- Ach tak? - Uważnie rozejrzał się wokół. - Okej. Powiedziałbym, że przedstawienie może się
zacząć.
Skinęłam głową i ostrożnie, po omacku, przedostałam się do kominów. W tym miejscu dach był
płaski, ale zaledwie pół metra za kominami zaczynał się spadek, oddzielony tylko metalową kratką
sięgającą do kolan. I - nieśmiertelna czy nie -uznałam lot w dół z czwartego piętra za niezbyt
pożądaną weekendową zabawę.
Otworzyłam klapkę wentylacyjną w pierwszym z szerokich kominów.
- Dlaczego akurat tutaj, Gwenny? - usłyszałam za sobą pytanie Gideona.
- Charlotta ma lęk wysokości - wyjaśniłam. - Nigdy nie odważyłaby się wejść na dach. - Wyjęłam
ciężkie zawiniątko z komina i ostrożnie zważyłam je w rękach.
Gideon zerwał się na równe nogi.
- Tylko go nie upuść - powiedział nerwowo. - Proszę.
- Nie bój się! - Musiałam się roześmiać, taki był przerażony. - Zobacz, potrafię nawet na jednej
nodze...
Gideon wydał z siebie coś jakby krótki pisk.
- To nie jest temat do żartów, Gwenny - sapnął. Najwyraźniej te nauki misteriów miały na niego
jednak większy wpływ, niż myślałam. Wyjął mi zawiniątko z ręki i przytulił, jakby to było dziecko.
- Czy to jest naprawdę...? - zaczął.
Z tyłu poczułam powiew zimnego powietrza.
- Nieee, ty głupku - zaskrzeczał Xemerius, wytykając głowę przez właz. - To stary ser, a
Gwendolyn przechowuje go tu na górze na wypadek, gdyby w nocy zrobiła się głodna.
Przewróciłam oczami i pokazałam mu, że ma spływać, co ku mojemu zaskoczeniu uczynił.
Zapewne Dzwoneczek był w tym momencie bardziej interesujący.
Tymczasem Gideon postawił chronograf na dachu i zaczął ostrożnie rozwijać materiał.
- Czy wiesz, że Charlotta dzwoniła do nas co dziesięć minut, żeby nas przekonać, że masz ten
chronograf? Na koniec nawet Marley był na nią wkurzony.
- Jaka szkoda - powiedziałam. - Ci dwoje są przecież wprost dla siebie stworzeni.
Gideon skinął głową. Potem zdjął ostatnią warstwę materiału i głośno wciągnął powietrze.
Delikatnie pogłaskałam gładko wypolerowane drewno.
- Oto i on.
Gideon milczał przez chwilę. Przez dobrych parę chwil, jeśli mam być szczera.
- Gideon? - spytałam zaniepokojona.
Leslie błagała mnie, bym poczekała jeszcze parę dni, żeby się upewnić, czy naprawdę można mu
ufać, ale ja ją zbyłam.
- Po prostu jej nie wierzyłem - wyszeptał w końcu. - Ani przez sekundę nie wierzyłem Charlotcie. -
Spojrzał na mnie i jego oczy w tym świetle były zupełnie ciemne. - Czy masz świadomość, co by
się stało, gdyby ktoś się o tym dowiedział?
Oszczędziłam sobie uwagi, że wie o tym całkiem sporo osób. I może dlatego, że Gideon sprawiał
wrażenie tak wytrąconego z równowagi, nagle ja też zaczęłam odczuwać strach.
- Naprawdę chcemy to zrobić? - spytałam i poczułam mdłości, które tym razem nie miały nic
wspólnego z zapowiedzią podróży w czasie. To, że dziadek wczytał moją krew do chronografu, to
była jedna sprawa. Ale to, co zamierzaliśmy zrobić teraz, to była zupełnie inna historia.
Zamknęlibyśmy krąg krwi, a skutki tego mogły być nieprzewidywalne. Mówiąc optymistycznie.
Moja pamięć zrekapitulowała szybko te wszystkie paskudne przepowiednie zawierające słowa
„wieczny" i „cierpienie" i dorzuciła jeszcze kilka szczegółów kończących się słowami „wszeteczny"
i „przeznaczenie". A fakt, że jestem nieśmiertelna, nie był dla mnie najmniejszym
pocieszeniem.
Co dziwne, to chyba właśnie moja niepewność wyrwała Gideona z odrętwienia.
- Czy chcemy to zrobić? - Pochylił się i dał mi szybkiego całusa w nos. - Serio mnie o to pytasz? -
Zdjął kurtkę i wyciągnął z plecaka łupy pochodzące z gabinetu doktora White'a. - Okej, zaczynamy.
Najpierw założył sobie gumową opaskę na prawe ramię i ją ścisnął. Potem ze sterylnego
opakowania wyjął strzykawkę i uśmiechnął się do mnie.
- Siostro! - powiedział rozkazującym tonem. - Latarka! Wykrzywiłam twarz.
- Można i tak - odpowiedziałam i poświeciłam mu na zgięcie łokcia. - Typowy student medycyny.
- Czyżbym w twoim głosie słyszał nutkę lekceważenia? - Gideon rzucił mi rozbawione spojrzenie. -
A ty jak to zrobiłaś?
- Wzięłam japoński nóż do warzyw - oświadczyłam nieco chełpliwie. - A dziadek zebrał moją krew
do filiżanki.
- Rozumiem. Stąd ta rana na twoim przegubie - odrzekł bez śladu rozbawienia, po czym wbił sobie
igłę w rękę i krew zaczęła spływać do rurki.
- I jesteś pewien, że dokładnie wiesz, co należy zrobić? -spytałam, wskazując brodą chronograf. -
To coś ma tyle różnych klapek i szufladek, łatwo można zakręcić nie tą zębatką.
- Nauka o chronografie to jeden z przedmiotów egzaminacyjnych, gdy zdobywa się stopień adepta,
a w moim przypadku to nie było tak dawno temu. - Gideon podał mi strzykawkę z krwią i zdjął
sobie opaskę z ramienia.
- Można by się zastanawiać, kiedy miałeś czas oglądać takie dzieła filmowe jak Dzwoneczek.
Gideon potrząsnął głową.
- Myślę, że odrobina respektu by ci nie zaszkodziła. Podaj mi rurkę. A teraz poświeć latarką na
chronograf. Tak, tak jest dobrze.
- Możesz spokojnie od czasu do czasu powiedzieć „proszę" i „dziękuję" - zauważyłam, podczas gdy
Gideon zaczął odmierzać krople swojej krwi do chronografu.
W przeciwieństwie do Lucasa ręce w ogóle mu przy tym nie drżały. Może kiedyś będzie z niego
dobry chirurg? Zdenerwowana zagryzłam dolną wargę.
- I trzy krople tutaj, pod głową lwa - mruknął Gideon ze skupieniem. - Teraz przekręcić to kółeczko
i przesunąć dźwignię. No, gotowe. - Opuścił rurkę, a ja odruchowo wyłączyłam latarkę.
We wnętrzu chronografu naraz zaczęło się obracać kilka kółeczek, coś zatrzeszczało, skrzypnęło i
zaszumiało, tak samo jak poprzednio. Potem skrzypienie stało się głośniejsze, a szum się wzmocnił
i brzmiało to niemal jak muzyka. Żar uderzył nas po twarzach, a ja wczepiłam się w ramię Gideona,
jakby zaraz miał zerwać się wicher, który mógłby zwiać nas z dachu. Ale zamiast tego rozbłyskały
po kolei wszystkie kamienie w chronografie, powietrze drżało i choć na początku mogło się
zdawać, że we wnętrzu chronografu szaleje ogień, teraz wokół nas zrobiło się nagle lodowato
zimno. Migoczące światło zgasło, a zębatki znowu znieruchomiały. Wszystko trwało nie dłużej niż
minutę.
Puściłam Gideona i pogładziłam włoski stojące mi dęba na przedramionach.
- To wszystko?
Gideon wziął głęboki wdech i wyciągnął rękę. Tym razem odrobinę drżała.
- Teraz zobaczymy - powiedział.
Wzięłam jedną z małych buteleczek laboratoryjnych doktora White'a i mu podałam.
- Bądź ostrożny. Jeśli to proszek, podmuch wiatru może go po prostu zwiać.
- To by może nie było najgorsze - mruknął Gideon. Odwrócił się w moją stronę. Oczy mu
błyszczały. - Widzisz? Pod dwunastą gwiazdą wypełnia się przyrzeczenie.
Miałam w nosie dwunastą gwiazdę. Teraz wolałam skupić się na mojej latarce.
- No, dawaj - powiedziałam niecierpliwie, pochyliłam się do przodu, a Gideon wysunął maleńką
szufladkę.
Trzeba przyznać, że byłam rozczarowana. Po tych wszystkich tajemnicach i gadaninie o misteriach
byłam straszliwie rozczarowana. W szufladce znajdował się nie płyn, jak przewidywała Leslie („na
pewno jest czerwony jak krew", powiedziała z szeroko otwartymi oczami), ani proszek, ani żaden
kamień.
To była substancja, która wyglądała jak sól. Jak szlachetna sól, masa drobniutkich opalizujących
kryształków.
- Szaleństwo - wyszeptałam. - Nie do wiary, że dla tych paru okruchów podejmowano od wieków
tak ogromny trud.
Gideon osłonił szufladkę dłonią.
- Najważniejsze, żeby nikt się nie dowiedział, że znaleźliśmy się w posiadaniu tych okruchów -
rzekł w napięciu.
Skinęłam głową. Pomijając tych, którzy już o tym wiedzieli.
- Lepiej się pospiesz - syknęłam.
Nagle wyobraziłam sobie, że lady Arista, która, o ile mi było wiadomo, nie bała się nikogo i
niczego, a już na pewno wysokości, wygrzebuje się z włazu i wyrywa nam buteleczkę.
Gideon najwyraźniej pomyślał coś podobnego, bo zupełnie nieuroczyście napełnił buteleczkę i
szybko ją zamknął. Dopiero gdy schował ją do kieszeni kurtki, wyraźnie odetchnął.
W tym momencie przyszła mi jednak do głowy inna myśl.
- Teraz, gdy chronograf spełnił swoje zadanie, może w ogóle już nie będzie działał - powiedziałam.
- Zobaczymy - odrzekł Gideon i uśmiechnął się do mnie. -A zatem ruszajmy do 1912 roku..."




Kiedy powróciłam do świata żywych, pierwsze co zobaczyłam to cudowne zielone oczy, w które chciałam patrzeć i nie przestawać.

- Co się stało? - Zdziwiłam się, że nadal stałam.

- Odpłynęłaś, ale na szczęście byłem za tobą i o mnie się oparłaś.
Chłopak delikatnie pogładził mnie po policzku. Dzięki temu nic nieznaczącemu gestowi poczułam się o wiele lepiej.

- To było takie dziwne. - Szepnęłam, spoglądając na swoje stopy.

- CO takiego kochanie?

- Miałam coś jak by prześwit pamięci. Coś na wzór podróży w czasie, w której widzę sama siebie.

I jak na zawołanie zaczęła się powtarzać sytuacja. Twarz Gideona rozmazała mi się przed oczami, aż zniknął.




"Usłyszałam kroki na schodach. Ktoś biegł na górę. Nie, to były dwie osoby. Cholera! Czy nie można tu sobie spokojnie postać przez parę minut? Co teraz? Zdecydowałam się na pokój naprzeciwko, za moich czasów pracownię klasy szóstej. Klamka w drzwiach się zacięła i trwało  parę sekund, nim pojęłam, że powinnam ją podnieść, a nie naciskać w dół. 

Gdy wreszcie zdołałam się wśliznąć do środka, kroki rozbrzmiewały już całkiem blisko. Również tutaj w kandelabrach na ścianach płonęły świece. Jakże lekkomyślne było pozostawianie ich zapalonych bez nadzoru! A mnie urządzano awantury nawet wtedy, gdy zdarzyło mi się zapomnieć w szwalni zdmuchnąć małą świeczkę do podgrzewacza. 

Rozejrzałam się za jakąś kryjówką, ale pomieszczenie było bardzo skąpo umeblowane. Stało tu coś w rodzaju sofy na wygiętych pozłacanych nogach oraz tapicerowane krzesła, nic, za czym można by się schować, jeśli się było większym od myszki. Nie miałam innego wyjścia, jak ukrcsię za jedną z sięgających podłogi złotych kotar. Była to mało oryginalna kryjówka, ale w końcu  przecież nikt mnie nie szukał.

 Z korytarza dobiegły mnie glosy.

- A ty dokąd się wybierasz? - usłyszałam głos mężczyzny, chyba dość rozwścieczonego. 

- Wszystko mi jedno! Byle dalej stąd - odpowiedział inny głos. 

To był głos dziewczyny, a mówiąc ściślej, dziewczyny zanoszącej się płaczem. Ku mojemu  przerażeniu wbiegła właśnie do lego pokoju. A za nią ów mężczyzna. Przez kotarę widziałam ich  płaskie cienie. 

Tego można się było spodziewać! Ze wszystkich pomieszczeń na górze musieli sobie wybrać właśnie to, w którym się ukryłam.

- Zostaw mnie w spokoju - powiedziała dziewczyna. 

- Nie mogę cię zostawić - odparł mężczyzna. - Zawsze kiedy zostawiam cię samą, robisz coś nieprzemyślanego. 

- Idź sobie! - Nigdzie nie pójdę. Posłuchaj, przykro mi, że to się wydarzyło. Nie powinienem był do tego dopuścić. 

- Ale dopuściłeś! Bo wpadła ci w oko! 

Mężczyzna roześmiał się cicho. 

- Ty jesteś zazdrosna. 

- Chciałbyś!  

No pięknie! Kłócący się kochankowie! To może potrwać. Chyba uświerknę za tą kotarą, nim wrócę do swoich czasów i niespodziewanie pojawię się przy oknie na lekcji pani Counter. Może  jej powiem, że brałam udział w doświadczeniu z fizyki. Albo że przez cały czas tam byłam, a ona mnie po prostu nie zauważyła. 

- Hrabia będzie się zastanawiał, gdzie się podzialiśmy - powiedział męski głos. 

- Niech ten twój hrabia wyśle na poszukiwania swojego przyjaciela z Transylwanii. Po prawdzie to on wcale nie jest hrabią. Jego tytuł jest tak samo fałszywy jak różane policzki tej... jak ona się nazywała? - Dziewczyna gniewnie prychnęła. 

To mi się wydało jakoś dziwnie znajome. Bardzo znajome. Ostrożnie wyjrzałam zza kotary. Oboje stali tuż przy drzwiach, zwróceni do mnie profilami. 

Dziewczyna była naprawdę dziewczyną i miała na sobie fantastyczną suknię z ciemnoniebieskiego jedwabiu, przetykaną brokatem, ze spódnicą tak szeroką, że chyba trudno  byłoby w niej przejść przez normalne drzwi. Miała śnieżnobiałe włosy, upięte w przedziwny kok na czubku głowy i opadające stamtąd swobodnymi lokami na ramiona. To musiała być peruka. 

Także mężczyzna miał białe włosy, związane na karku kokardą. Mimo tych siwych włosów oboje wyglądali na bardzo młodych i bardzo ładnych, przede wszystkim mężczyzna. Właściwie był to raczej chłopak, w wieku może osiemnastu, może dziewiętnastu lat. Był tak przystojny, że aż mi zaparło dech w piersiach. Można by powiedzieć, idealny męski profil. Wprost nie mogłam oderwać od niego wzroku. Wychyliłam się zza kotary znacznie dalej, niżby należało. 

- Już nie pamiętam, jak się nazywała - odrzekł chłopak, ciągle jeszcze z uśmiechem. 

- Kłamca! 

- To nie wina hrabiego, że Rakoczy tak się zachowuje - powiedział chłopak już całkiem  poważnie. - Z pewnością go za to ukarze. Nie musisz lubić hrabiego, musisz go tylko szanować. 

Dziewczyna znowu lekceważąco prychnęła przez nos i znowu wydało mi się to dziwnie znajome.

 - Nic nie muszę - burknęła i gwałtownie odwróciła się w stronę okna. 

To znaczy odwróciła się w moją stronę. Chciałam się schować za kotarą, ale nagle znieruchomiałam. 

To niemożliwe! 

Ta dziewczyna miała moją twarz. Patrzyłam w moje własne, wystraszone oczy! 
Dziewczyna zdawała się równie zaskoczona jak ja, ale udało jej się szybciej dojść do siebie. Gest, jaki zrobiła ręką, był jednoznaczny.

Schowaj się! Znikaj stąd!

Oddychając z trudem, wsunęłam głowę z powrotem za kotarę. Kim ona była? Przecież to nie mogło być zwykłe podobieństwo. Po prostu musiałam jeszcze raz popatrzeć. 

- Co to było? - usłyszałam głos chłopaka. 

- Nic - powiedziała dziewczyna. 

Czy to był może mój głos?

- Pod oknem. 

- Nic tam nie ma! 

- Ktoś mógłby stać za kotarą i nas podsłu... - Zdanie urwało się niespodziewanie.  

Nagle zapanowała cisza. Cóż się tam znowu mogło stać?

Bez zastanowienia odsunęłam kotarę na bok. Dziewczyna, która wyglądała tak jak ja, przycisnęła wargi do ust chłopaka. Zrazu pozwolił na to zupełnie biernie, potem zaś objął ją obiema rękami w talii i mocniej przyciągnął do siebie. Dziewczyna zamknęła oczy. 

Raptem w moim żołądku zatańczyły motyle. Dziwnie było przypatrywać się sobie samej, jak całuję się z chłopakiem. Moim zdaniem robiłam to całkiem nieźle. Było dla mnie jasne, że dziewczyna pocałowała go tylko  po to, by odwrócić jego uwagę ode mnie. Miło z jej strony, ale dlaczego to zrobiła? I jak mam  przejść kolo nich niezauważona? 

Motyle w moim brzuchu przeistoczyły się w trzepoczące się ptaki i obraz całującej się pary zamazał mi się przed oczami."



                                    ***



Zaczęłam mieć tego dość. Dziś już kolejny raz omdlałam, ale przynajmniej na dobór złego konsekwencjami tego były powroty pamięci, co mnie bardzo cieszyło. Po mojej kolejnej utracie przytomności na dachu Gideon stwierdził, że powinniśmy wrócić do środka domu. W sumie to mu się nie dziwię takiej decyzji. Pewnie zareagowałabym dokładnie tak samo, jeśli chodziłoby o niego.
Chłopak pomógł mi zejść po drabinie i powoli asekurując mnie od tyłu, zaprowadził do mojego pokoju. Szczerze to było urocze z jego strony, że tak się o mnie martwił.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, chwycił mnie pod nogi i przytrzymaj za plecy. Po prostu wziął mnie na ręce i od progu do samego łóżka zaniósł mnie i ostrożnie położył na miękkiej pościeli. Sam usiadł obok i rozejrzał się dokładnie.

- Trochę tu się zmieniło.

- Nie rozumiem, co masz na myśli? - Zaczęłam się w niego intensywnie wpatrywać, bacznie obserwując każdy jego ruch.

- Ostatnim razem jak tu byłem, na ścianach miałaś mnóstwo zdjęć. - już chciałam otworzyć buzię, ale mnie uprzedził. - Mam na myśli, jak tu byłem przed wyjazdem w nadziei, że zostawiam cię w dobrych rękach. - Odparł smutno.

- Hej. - Szepnęłam, siadając, po czym dotknęłam jego ramienia. - Wszystko będzie dobrze. Nie musisz się niczym martwić.

Chłopak się zaśmiał.

- Jesteś niesamowita. - Zmarszczyłam brwi. - To ja powinienem pocieszać cię, a ty to robisz w stosunku do mnie.

- No wiesz. - Machnęłam ręką w żartobliwy sposób. - Po prostu już jestem taka. Niektórzy ludzie uczą się być tacy, a inni się już tacy rodzą. - Znów się zaśmiał, a ja dołączyłam do niego.





Jak już pewnie zauważyliście, są tu znowu kolejne fragmenty z książki.
To tak fragment 1. jest z „Zieleń szmaragdu” w książce zaczyna się na stronie 345.
Fragment 2. jest z „Czerwień rubinu” zaczyna się na stronie 100. ; -)

Uprzedzam z góry, że jak Gwenny będzie sobie przypominać kolejne zapomniane części swojego, życia będę umieszczać konkretne fragmenty. Jeszcze raz przepraszam za tak denny rozdział, ale mam nadzieję, że i tym razem kij ma dwa końce.


Mam nadzieję, że mimo późnej pory ktoś to przeczyta i zostawi po sobie ślad. 

Pamiętaj. Czytasz, komentuj!


czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 5


Wiem, że czekaliście na rozdział dość długo, ale mam nadzieję, iż nikogo nim nie zawiodłam. Pewnie zorientujecie się, że jest ciupkę inny od pozostałych, ale takie frag męty mogą się pojawić w kolejnych rozdziałach.




                                               " Są oso­by, które się pa­mięta,
                                                   i oso­by, o których się śni. "




- Wieżę. - Odparłam po chwili niepewności.

Chłopak odetchnął z ulgą, na co ja się uśmiechnęłam. Można by pomyśleć, że to jest głupie, ale według mnie jest inaczej. W jego oczach można wszystko wyczytać. Nadzieję, radość, ulgę i miłość. To piękne uczucie pojawia się za każdym razem, kiedy mnie widzi. Szybko o zauważyłam, ale byłam głupia, iż nic z tym nie zrobiłam. Tak zwaną prawdę miałam na wyciągnięcie ręki. Może właśnie tego mi brakowało? Może mi właśnie jego brakowało?

Nagle poczułam przypływ zmęczenia. Oczy zaczęły się kleić i ziewnęłam.

- Ktoś tu jest zmęczony? - Zmarszczyłam czoło.

Spojrzałam w jego zielone oczy i wszystko wokół zaczęło się rozmazywać. Dokładnie jak wtedy. Ale tym razem było zupełnie inaczej.

Na tkaninie mojej sukni powoli rozszerzała się plama krwi. Kolory szybko zniknęły z mojej twarzy,
która stała się równie biała jak peruka. Ze zdumieniem patrzyłam, jak moje powieki drżą, a potem
się zamykają.

Ale ta część mnie, która unosiła się w powietrzu, mogła nadal wszystko obserwować.
Widziałam Pierwszego Sekretarza leżącego nieruchomo obok świecznika. Miał dużą krwawiącą
ranę na skroni.

Widziałam, jak Gideon, pobladły z gniewu, naciera na Alastaira. Lord zrobił unik w kierunku drzwi
i odparowywał szpadą uderzenia, ale po kilku sekundach Gideon zdołał zapędzić go do kąta.

Widziałam, z jakim zapamiętaniem się pojedynkowali, choć tu na górze szczęk broni wydawał się
nieco przytłumiony.

Lord zrobił wypad i spróbował zanurkować pod lewą ręką Gideona, ale ten przejrzał jego zamiary i
niemal w tym samym momencie z całej siły pchnął go w nieosłonięte prawe ramię. Alastair
popatrzył z niedowierzaniem, a po chwili jego twarz zniekształcił niemy krzyk. Palce wyprostowały
się i szpada z brzękiem uderzyła o podłogę: Gideon przygwoździł ramię lorda do ściany. Tak
unieruchomiony lord zaczął - mimo bólu, jaki bez wątpienia odczuwał - miotać wściekłe
przekleństwa.

Gideon odwrócił się od niego, nie zaszczycając go już ani jednym spojrzeniem, i rzucił się obok
mnie na podłogę. To znaczy obok mojego ciała, bo ja, tak jak wcześniej, unosiłam się bezużytecznie
w powietrzu.

- Gwendolyn! O mój Boże! Gwenny! Proszę, nie! - Przycisnął pięść do miejsca pod moją piersią,
gdzie szpada pozostawiła maleńką dziurkę w sukni.

- Za późno! - zagrzmiał lord Vader. - Czy nie widzisz, panie, jak uchodzi z niej życie?

- Ona umrze i nie zmienisz tego, panie! - zawołał ze swego miejsca pod ścianą także lord Alastair,
uważając, by nie ruszać przygwożdżoną ręką. Krew spływała, tworząc małą kałużę obok jego stóp.
- Przeszyłem serce demona!

- Zamknij się! - uciszył go Gideon, który teraz położył obie dłonie na mojej ranie i naciskał na nią
całym ciężarem swojego ciała. - Nie pozwolę, żeby się wykrwawiła. Jeśli teraz w porę... - Zrozpaczony przełknął ślinę. - Nie możesz umrzeć, słyszysz, Gwenny?

Moja pierś unosiła się jeszcze i opadała, skórę pokrywały drobniutkie kropelki potu, ale nie można
było wykluczyć, że lord Vader i lord Alastair mają rację. W końcu fruwałam w powietrzu jako
mieniąca się drobinka pyłu, a moja twarz, tam na dole, nie miała już w sobie ani kropli krwi. Nawet
wargi zrobiły się szare.

Łzy popłynęły Gideonowi po policzkach. Wciąż jeszcze z całej siły przyciskał ręce do mojej rany.

- Zostań ze mną, Gwenny, zostań ze mną - szeptał, a ja nagle straciłam wszystko z oczu.

W tej samej chwili poczułam znów pod sobą twardy grunt, tępy ból w brzuchu i cały ciężar mojego
ciała. Rzężąc, zaczerpnęłam powietrza i wiedziałam, że na następny oddech nie będę już miała sił.

Chciałam otworzyć oczy, żeby po raz ostatni zobaczyć Gideona, ale nie dałam rady.

-Kocham cię, Gwenny, proszę, nie zostawiaj mnie - powiedział Gideon i to było ostatnie, co
usłyszałam, nim wpadłam w otchłań.

Gwałtownie otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą kilka twarzy: pana Giordano, Falka... Jedna z nich należała do niego. Szybko wstałam i niczym wiatr popędziłam prosto w jego ramiona. Nie sprzeciwił się, wręcz przeciwnie mocno mnie przytulił, otulając poczuciem bezpieczeństwa. Uczucie było magiczne. Miałam wrażenie, że zaraz uniesiemy się w powietrze lub znajdziemy gdzieś indziej. Wtuliłam się mocniej w Gideona.

- Yhym. - Rozbrzmiało chrząknięcie pana Giordano. - Nie chcę przeszkadzać, ale jest już późno i Grace domaga się powrotu panny Gwendolyn do domu. - Uśmiechnęłam się słabo na tę wieś. Nie chciałam opuszczać klatki ramion chłopaka. Wydaje mi się, że to wyczół, bo powiedział:

- Odwiozę Gwenny. - Oznajmił i puścił do mnie oczko. Ten gest raczej mi do niego nie pasował, chociaż było to urocze.




                                                        ***




Jesteśmy już w połowie drogi do mojego domu, całą tę drogę przejechaliśmy w ciszy, ale coś mi się zdaje, że to tylko chwilowe.

- Gwen co się wtedy stało? - Miałam rację! I skąd ja to wiedziałam? Zmarszczyłam czoło. - Chodzi mi o, to gdy zemdlałaś w gabinecie... - Uśmiechnęłam się.

- Przypomniałam sobie... - Powiedziałam prawie szeptem, ale to wystarczyło, aby usłyszał.

- Ale co? - Odparł radośnie. Wydaje się przejęty.

- Jak prosiłeś, abym nie umarła. - Rozszerzył oczy. Już wiedziałam, że wie, o co chodzi.

Nagle podjechaliśmy pod same drzwi mojego domu. Gideon szybko wyłączył silnik i wyskoczył z samochodu. Obszedł maskę i otworzył mi drzwi. Kiedy wysiadłam, złapał mnie w pasie, podniósł — Oparłam ręce na jego ramionach — i obrócił się wraz ze mną wokół własnej osi.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - Powiedział, gdy ja piszczałam.

Postawił mnie na chodniku, tuż przed sobą zaledwie trzy centymetry dzieliły nas od siebie. Swoje dłonie z jego ramion przesunęłam na jego tors. Przez cieniutką koszulkę wyczułam jego mięśnie. Nasze wzrok spotkał się i nagle chłopak chwycił moją twarz i namiętnie pocałował. W tym geście również można wyczuć tęsknotę, szczęście i miłość. Kiedy się od siebie odkleiliśmy, zauważyłam kątem oka, że w oknie sypialni Charlotty poruszyła się firanka. Od razu wiedziałam, iż nas podglądała.

- Wejdziesz? - Zapytałam z nadzieją. Ale kiedy zobaczyłam w jego oczach lekką, niepewność szybko dodałam. - Dobrze wychowany kawaler nie odmówiłby damie.

- Panno Shepard, czy widzi tu gdzieś pani ową damę? - poważny ton sprawił, iż stało się to zabawne.

- Panie de Villiers, komik z pana jak ze mnie baletnica. - Odparłam tym samym.

- Cóż panno Shepard, w takim razie musi pani tańczyć cudownie. - Uśmiechnął się szeroko, ukazując śnieżnobiałe zęby.

- To jak, wchodzisz?



Pamiętaj. Czytasz, komentuj! 

niedziela, 26 lipca 2015

Ważne! Proszę przeczytajcie!!!!


Mam mały problem. Mam dwie koncepcje na kolejny rozdział i nie mogę się zdecydować.

W ostatnim rozdziale Gideon prosi, a nawet błaga Gweny o to, aby mu uwierzyła, ale nie odpowiedziała. I pytanie do was. Nasz Kochany rubinek ma nu uwierzyć czy taż nie?

Proszę wszystkich o odpowiedź!!!

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 4


Wiem, że rozdział jest krótki i ogóle bez sensu. Błagam, wybaczcie. Niestety 16. lipca zmarła mi babcia, do której przyjechałam na wakacje i ciężko mi trochę z tym. Napisałam rozdział w sumie dość szybko, więc przepraszam za wszystkie występujące tu błędy.

Nadal proszę o tytuły utworów, które chcielibyście, aby występowały na playliście, na tym blogu.






                            „Niewiele jest powodów, żeby mówić prawdę,

                                 za to jest ich bez liku, żeby kłamać...”









Nagle przy drzwiach rozbrzmiał jakiś hałas. Od razu się odwróciłam w tamtą stronę i mnie zamurowało.

W jednej chwili moje oczy stały się wielkości spodków, a serce zamarło.

W drzwiach ujrzałam Lucasa. Ale to nie możliwe! Przyłożyłam dłonie do twarzy i zaczęłam trząść głową w nadziei, iż to jakiś sen.

- Gwendolyn? - Odezwała się postać będąca idealnym odzwierciedleniem wyglądu mojego dziadka.

Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. TO wszystko musi być jednym wielkim snem, czymś nieprawdopodobnym.

- Kim jesteś? - Po kilku chwilach wydobyłam z siebie pytanie, które raczej przypominało cichy pisk.

- Gewndolyn... - Znów to samo. Nieznajomy wypowiadał tak samo moje imię, jak on.

Zaczęłam szybciej oddychać. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, a wszystko w okuł, zaczęło wirować. Jedynie co zdołałam usłyszeć to:

- Sekrety są na światłu dziennym. Raz odkryłaś prawdę i zrób to znów mój aniele. Ona jest blisko...

Wpadłam w ciemność, którą zaczęła rozświetlać rubinowa wiązka światła. Z czasem zaczęła się powiększać, ukazując dziewczynę jadącą na koniu galopem pośród drzew. Miejsce na wskroś przypominało las. W momencie, kiedy druga ja zaczęła się zbliżać do pięknej willi położonej tuż nad strumykiem zza krzewów wyskoczył wąż. W tym momencie koń się spłoszył i przechylił do tyłu, utrzymując się na dwóch tylnych kończynach. Mój sobowtór zleciał z siodła, uderzając głową o dość pokaźny kamień, a duże zwierzę znikło pośród gąszczy drzew. W jednym momencie znalazłam się tuż obok poszkodowanej dziewczyny. Zauważyłam ścieżkę krwi spływającą z kamienia, tworząc na zbitej ziemi powiększającą się kałuże szkarłatnej cieczy...

Nagle szybko otworzyłam oczy i gwałtownie usiadłam, ciężko oddychając. Zaczęłam rozglądać się wokół i dopiero teraz zorientowałam się, iż znajduj się w gabinecie doktora White. Po kilku sekundach opadłam na kozetkę lekarską, na której leżałam. Szybko zorientowałam się, iż to był błąd. Moją głowę przeszył ostry ból. Odruchowo przyłożyłam dłoń do bolącego miejsca. Poczułam zgrubienie na głowie.

Czy to możliwe?

- Nareszcie się pani obudziłam panno Gwendoly. - W drzwiach stanął Jake, a zaraz za nim Gideon.

- Gwendolyn. - Wyczułam ulgę w jego głosie i troskę.

Brunet w jednym momencie znalazł się tuż obok mnie.

- Jak się czujesz?

Ruszyłam ramionami do góry. Jak mogłam się czuć.

- Trochę mnie głowa boli. - Od razu mężczyzna znajdujący się kilka metrów od nas zaczął szperać po szafkach.

- Coś jeszcze się dzieje? Coś jeszcze cię boli lub...

- Nie. Poza tym jest dobrze. - Przerwałam mu, bo zaczął się nakręcać. Uśmiechnęłam się lekko.

- TO powinno uśmierzyć ból. -Doktor nawet nie wiem, kiedy znalazł się tuż obok. Mężczyzna podał mi plastikowy kubeczek z kilkoma tabletkami.

- Dziękuję. - Odparłam głosem niewiele głośniejszym od szeptu.

Szubko, przystawiłam kubeczek do ust i po chwili przechyliłam głowę wraz z plastikiem. W ustach poczułam słono gorzki posmak. Gideon podał mi kubek z wodą, dzięki czemu mogłam połknąć kapsułki.

- Co się stało? - Spojrzałam na obu panów z nadzieją, że mi odpowiedzą.

- Po tym, jak wybiegłaś z pokoju z chronografem, Gideon znalazł cię w sali z fortepianem. Byłaś nie przytomna. Nie wiem, co się tam stało, ale...

- Zobaczyłam dziadka Lucasa. - Szybko odpowiedziałam z nadzieją, że nie będą pytać.

Obaj spojrzeli na siebie i się uśmiechnęli. Zmarszczyłam brwi i zapytałam:

- O co chodzi?

- Panno Gwendolyn, jak by to powiedzieć... - Przez chwilkę zaczął się zastanawiać. - Jako rubin ma pani dar. Można powiedzieć, że jesteś łączniczką między oboma światami. - Musiał zauważyć wyraz mojej twarzy. Nie rozumiałam, co ma na myśli. - Może prościej. Przed wypadkiem widziała pani duchy.

Ostatnie słowa były dość zabawne. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.

- Dobrze się pan czuje? Przecież to niemożliwe. Nie istnieją duchy. - Wykrztusiłam między napadami śmiechu. W momencie, kiedy zobaczyłam poważne miny tej dwójki, zamarłam. - Prawda?

- Gweny. - Zaczął delikatnie Gideon. - Może jest ci ciężko w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Każdego dnia żałuje, że nie było mnie przy tobie tamtego dnia, żałuję, iż nikt mnie o tym nie zawiadomił, żałuję każdego dnia. Naprawdę uwierz mi w to.



 Jak myślicie, Gwendolyn mu uwierzy???



Wiem, że rozdział do bani! WYBACZCIE!

Pytanie. Dlaczego tak mało komentarzy! Biorąc pod uwagę liczbę wyświetlań, to liczba komentarzy jest znikoma! Pamiętajcie o tym, iż to one motywują do dalszego pisania i informują blogera czy warto kontynuować historię przez niego stworzoną!!!

Pamiętajcie o piosenkach na playlistę!

środa, 8 lipca 2015

Rozdział 3

I o to kolejny rozdział. Wiem, nie wyszedł i was zanudzi, ale mam nadzieję, że jednak coś tam wam się spodoba. Ostrzegam, że jest ostro zagmatwany. Miłego czytani i pozdrawiam, a i pamiętajcie o komentowaniu!

PS. Pamiętajcie o piosenkach do Playlisty! Oczywiście, jeśli chcecie, aby tu taka była.



                                             "Sztuką jest pasować do reszty,

                                                       stojąc z boku".
                                                  Olivia Lichtenstein. 



- Nic nie rozumiem Gwany. Co tu się dzieje? - Czy on udaje idiotę? Bo na owego nie wygląda. Jednak szczerość w jego oczach odpędza mnie od tej myśli.

Powietrze zaczęło ciążyć, a sytuacja być dość niezręczna. Zastanawia mnie jak to możliwe, że on o niczym nie wiedział. Przecież powinni go o takiej sytuacji powiadomić.

- Ty na prawdę nic nie wiedziałeś? - Pytam szeptem, niczego do końca pewna.

- Tak Gwany, niczego nie wiedziałem. - Zapewnia mnie pełen determinacji.

Tym razem uwierzyłam mu. Wzięłam głęboki oddech. Chciałabym, aby to wszystko się skończyło i wróciło do normy. Wiem o tym, że się nad sobą użalam, ale nie umiem inaczej.

- Dobrze, wieżę ci. - Poszłam za głosem serca. - Ale zastanawia mnie, dlaczego nic tobie o tym nie powiedzieli.

- Mnie też. - Przyznał.

Brunet podszedł do mnie tak blisko, jak chyba było to możliwe. Nasze ciała dzieliły jakieś dwa centymetry. Zareagowałam automatycznie i cofnęłam się od niego o krok.

- Przepraszam. - Szepnęłam. Poczułam się w tym momencie niczym niesforne dziecko czekające na burdę od rodzica.

- Nic się nie stało. - Uśmiechnął się uroczo. - Rozumiem, że to jest dla ciebie nowe położenie.

Odwzajemniłam gest i skierowałam się do sofy, na której usiadłam.

- Skoro wyjechałeś, a z tego, co słyszałam, to cię znała, to znaczy znam...

- I to bardzo dobrze. - Jego oczy zaświeciły, a uśmiech się poszerzył.

Brunet podszedł do mnie, przełożył książki i usiadł obok mnie.

- Możesz mi powiedzieć, jak masz na imię? - Mina chłopakowi od razu z żenidła. Czuję się niezręcznie pytając go o zapewne najbardziej oczywistą rzecz, ale nic na to nie poradzę.

- Gideon. - Odparł i odchylił głowę na skraj oparcia sofy, na kilka sekund.

Wszystko staje się coraz trudniejsze. Poznaję prawdę w pigułkach, ale mam nadzieję, że od dziś to się zmieni. Czuję, że my dwoje stanowimy coś ważnego w tym całym bałaganie.

- Kim dla mnie byłeś przed tym wypadkiem? - Muszę wiedzieć. W głębi serca znam odpowiedź, ale muszę to usłyszeć.

- Osobą bardzo ci bliską. - Mam wrażenie, że mówi zagadkami. Posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie. - Twoim chłopakiem, a ty byłaś i jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Nie ma innej osoby czy rzeczy, którą bym tak bardzo kochał, której oddałbym serce. - Słowa, które wypowiedział, sprawiły, iż moje oczy się zaszkliły i byłam bliska łzom. Gideom wziął moje dłonie i przykrył swymi. Po chwili wyjęłam ręce z pułapki i się do niego przytuliłam.

W jego objęciach poczułam coś, czego nie czułam od tamtego feralnego dnia. Poczułam się bezpiecznie, silna i pewna tego, że wszystko mogę zrobić.

- Dziękuję. - Szepnęłam głosem na skraju łez.

- Za co? - Zapytał, odpychając mnie na tyle daleko, aby widzieć moją twarz, a tyle blisko, abym nadal zostawała w klatce jego ramion.

- Że przynajmniej ty jesteś ze mną szczery. - Nagle chłopak otarł coś z mojego policzka. Kiedy spuściłam wzrok, zorientowałam się, że to łza.

Gideon zmarszczył brwi, co dało mi jasno do zrozumienia, iż nie rozumie. Wzięłam drżący oddech nie pewna tego, co mam powiedzieć. Przez ostatni czas stałam się małym boi dudkiem. A na domiar złego inni - Charlotta zwłaszcza — nie dają mi wszystkiego ogarnąć. Obecnie chciałabym pamiętać część tego, co zanikło.

Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas. Z jego opowiadań wynika, że byłam dość energiczna, pewna siebie i słodka? Coś mi się nie chce w to wierzyć. Ale w tym wszystkim wyczuwam dominującą szczerość. Coś mi mówi, abym mu uwierzyła, ale druga część mnie staje się silniejsza i krzyczy na mnie, że nie mogę nikomu ufać. W sumie ma rację. Tak naprawdę wiem tyle o nim co nic. Rozsądek popiera silniejszy głos, lecz serce na odwrót. Uginam się pod rozsądkiem. Czas go posłuchać!

Jak by nigdy nic chwytam jedną z książek, które tu przytaszczyłam i zaczyna czytać. Dowiaduje się dużo ciekawych rzeczy. Ślub cesarza Franciszka Józefa i Elżbiety, księżniczki bawarskiej, odbył się z wielkim rozmachem 24 kwietnia 1854 roku. Ten fragment mnie zaciekawił. Chyba nie...?

- Gweny! - Zaczął krzyczeć męski głos. A tak to on.

Nie zareagowałam na jego wołanie i powróciłam do lektury. Po kilku minutach ignorowania zielonookiego — można się zatracić w tych oczach bez pamięci. - wyrwał mi książkę z rąk i rzucił gdzieś w kąt.

- Gwendolyn! - Mimo podniesionego głosu nadal wydawał się taki uroczy. Gwendolyn, o czym ty myślisz?! Ogarnij się! Nikomu nie możesz ufać!

- Tak? - Odparłam najsłodziej, jak umiałam, dla efektu dodałam uroczy uśmieszek. Przynajmniej mam nadzieję, że taki wyszedł.

- Co się stało? Co się zmie...?

Nie zdążyłam dosłyszeć jego wypowiedzi do końca. Pochłonęło mnie rubinowe światło. Po kilku sekundach znalazłam się w pokoju z chronografem. Na miejscu czekał już pan Giordano, bez słowa spojrzałam na mężczyznę i pokręciłam głową.

- Dlaczego faceci są tak beznadziejni?!

Mojego towarzysza zatkało. Zaczął robić się lekko czerwony na twarzy i przecierać chusteczką czoło. Biedny pan Giordano. Zaczęłam się na nim wyżywać. Nawet nie wiem, na co jestem wściekła, ale to narastało we mnie. Miałam wrażenie, że w końcu eksploduję i każdy będzie unikał mnie jak ognia. W sumie to nie byłoby takie złe. Uśmiechnęłam się w duchu na tę myśl.

Szybko się otrząsałam i skierowałam do wyjścia. Z hukiem trzasnęłam drzwiami.




                                                        ***




Nagle nie wiedziałam co robić. Wszystko zaczyna się sypać. Mam wrażenie, w sumie co chwile je mam, oni coś przede mną ukrywają. Jest to coś dużego. Bo dlaczego mieliby wszystko przede mną zatajać? A ten... jak mu tam... Gideon jest takim niewiniątkiem, za jakiego się podaje?

- Myślę za dużo. - Pouczyłam siebie.

Nie wiem jak, ale moje nogi zaczęły same mnie nieść. Szłam korytarzami i przechodziłam przez przeróżne drzwi. Gdzie ja podążam? Coś mi każe podążać za instynktem. Po plątaninie w labiryncie korytarzy dochodzę do ogromnych, podwójnych, mahoniowych drzwi. Są na nich przeróżne zdobienia. Większości wyrzeźbione. Otwieram je z rozmachem. Muszę do tego użyć mnóstwo siły. Są strasznie ciężkie.

Moim oczom ukazała się ogromna sala, chyba balowa. Na środku stał fortepian. Światło zachodzącego słońca idealnie na niego padało przez okna ciągnące się od podłogi prawie po sam sufit, który ma co najmniej dziesięć metrów. Niespodziewanie zaczęłam do niego podchodzić. Po chwili robiłam to sama. Usiadłam na czarnej ławie do pianina, podniosłam klapę ukrywającą klawisze. Ostrożnie przejechałam po powierzchni kilku, zamknęłam oczy i przycięłam klawisze.


 (Odtwórzcie! Polecam piosenkę.)
                       


Słońce zachodziło, a ja wciąż grałam. Robiłam coś, czego nie robiłam od śmierci Lucasa. Podczas gry zamknęłam oczy i zobaczyłam, jak oboje siedzieliśmy przed fortepianem i uczył mnie grać. Zawsze mówił, że to nasz tajemnica. Tylko ja wiedziałam, iż umie to robić. Zawsze czułam się przy nim tak beztrosko. To było takie piękne.

W pewnym momencie poczułam, jak po moim policzku spływa łza, a za nią kolejna i kolejna. Czułam je pod palcami, ale się tym nie przejęłam.

Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam jeszcze, jak zachodzi ostatni promień słońca. Uśmiechnęłam się do niesamowitego widoku.

Nagle przy drzwiach rozbrzmiał jakiś hałas. Od razu się odwróciłam w tamtą stronę i mnie zamurowało...

niedziela, 28 czerwca 2015

Liebster Blog Award!!!

Bardzo dziękuję za nominację Wiktorii Roczkowskiej, która prowadzi: Jak można ich nie kochać... Dary Anioła dalsza opowieść., Witaj w piekle oraz 13 - szczęśliwa liczba. Czy dla bohaterów trylogii czasu też będzie szczęśliwa?. Naprawdę nie spodziewałam się tego zwłaszcza, iż dopiero zaczęłam tego bloga prowadzić, a u proszę.  Tak niespodziewana NOMINACJA!



Dla przypomnienia: Nominacje są otrzymywane od innych blogerów, za „dobrą robotę". Jest dla blogerów o mniejszej liczbie obserwatorów. Należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała, dalej ty nominujesz 11 osób, oczywiście informujesz ich o tym oraz zadajesz 11 pytań. Nie nominujemy bloga osoby, która cię nominowała.



Pytania od Wiktorii Roczkowskiej:


1. Ulubiona książka/seria książek?

♥ „Dary Anioła”
♥ „Trylogia Czasu”
♥ „Selekcja”
♥ „Niezgodna”
♥ „Kroniki Obdarzonych”
♥ „Trylogia Cieni”
♥ „Klątwa Tygrysa”
♥,, Immortal City”
♥,, Saga księżycowa''
♥,, Poza czasem”
♥,,Diabelskie maszyny”

Jest tego znacznie więcej.☻☺Nie umiem wybrać.

2. Ulubiony aktor/aktorka?

-Jest cała lista. Wypiszę tylko kilku.

2. Aktorki:

Lily Collins
Maria Ehrich
Jennifer Aniston
Jennifer Lopez
Jenny McCarthy
Kristen Stewart

2. Aktorzy:

Jannis Niewöhner
Daniel Radcliffe
Robert Pattinson
Adam Sandler
3. Co najbardziej lubisz w książkach? (np. fabułę, bohaterów, świat w nich przedstawiony).

W książce cenię: fabułę, rozwinięcie akcji, świat w nich przedstawiony, Osobowości bohaterów, to jak lektura mnie wciąga...

4. Dlaczego założyłaś/eś bloga?

Ponieważ przyszła mi do głowy nowa historia na ciąg dalszy jednej z moich ulubionych książek. Trylogia czasu jest dla mnie bardzo ważną serią, ponieważ dzięki tym książką naprawdę zaczęłam czytać. Twórczość Gier otworzyła przede mną drzwi do nowego świata. Będę tej kobiecie wdzięczna za to do końca życia.

5. Ulubiony film?

Nie umiem wybrać, a jeśli bym miała wypisywać wszystkie zajęło by mi to co najmniej rok. (Nie żartuje).

6. Ulubiona piosenka?

-Obecnie to te utwory:

Ellie Goulding - Love Me Like You Do
Trailer Song - Crazy In Love
Demi Lovato - Give Your Heart a Break
Miley Cyrus - Party In The U.S.A
Ellie Goulding - Beating Heart
Sofi de la Torre - Fester
Sofi de la Torre - Recognise Me
Sofi de la Torre - Perfet Fall
Sofi de la Torre - Wings

I jeszcze kilkanaście innych.

7. Lody czy ciastko?

Nie potrafię wybrać. ;-)

8. Kawa czy herbata?

Zdecydowanie herbata.

9. Czy masz jakieś zwierzątko domowe? Jeśli tak to, jakie?

Mam rybki. : -D

10. Kiedy założyłaś/eś pierwszego bloga?

Pierwszego bloga założyłam 16 listopada 2014 ( Dary anioła - opowiadania)


NOMINUJĘ!:



Moje pytania: 

  1. Co sądzisz o mojej twórczości?
  2. Czy masz jakieś uwagi co do moich blogów?
  3. Jaki jest twój ulubiony cytrus?
  4. Jakie miejsce chciał/a byś odwiedzić w ciągu wakacji?
  5. Czujesz to że są już wakacje?
  6. Jaka jest twoja ulubiona książka?
  7. Co cię zainspirowało do założenia bloga o takiej tematyce?
  8. Jakie jest twoje największe marzenie. 
  9. Czy twoim zdaniem mam szanse na wybicie się jako pisarka?
  10. Jaka jest twoja ulubiona czekolada?
  11. Jaki smak lodów najbardziej lubisz?

wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 2


Wiem, że rozdział krótki, ale mam nadzieję, że się spodoba. Szczerze planowałam go dodać za kilka dni i dłuższy, ale jednak po namyśle stwierdziłam NIE. Dodam dzisiaj ten kawałek. Dedykuję go wszystkim zniecierpliwionym i złaknionych więcej. : -P
Pamiętajcie o komentarzach!


                                                         "Czas pytań 
                                           -Jak by kiedykolwiek był inny".
                                                (Adam Wiesław Kulik) 



Nie wiem kim on jest, ale bez przerwy myślę jedynie o tym pocałunku. Może był bardziej brutalny niż namiętny, ale jednak to było mojemu ciału takie znajome. Jego ciepłe usta złączone w jedność z mymi. Nie wierzę.

- Kochanie odwróć się. - Poleciła Madame Rossini.

Szybko zrobiłam to, co mi kazano, a kobieta zaczęła przyczepiać szpilki do sukni. Kreacja jest obszerna i długa. Z tyłu ma lekki tren, a odcienie bieli oraz złota idealnie ze sobą współgrają. Rękawy, które kończą się tuż przed moimi łokciami, są z koronki tak jak i większość stroju. Górna część sukni ma przyczepione iskrzące się w świetle kamyki tworzące wzory przypominające kwiaty.

- Auć! - Pisnęłam w momencie, kiedy kobieta lekko wbiła mi szpilkę w plecy. Naprawdę zabolało.

- Przepraszam. - Szybko zareagowała kobieta. - Kochanie teraz musimy to z ciebie zdjąć i biorę się za wprowadzanie poprawek. Tu es magnifique. - Zaczęła się zachwycać swoim dziełem.- Będziesz wyglądać cudownie. - Westchnęła głęboko, a ja zaczęłam chichotać.

Po kilku minutach gimnastyki, aby zdjąć tę suknię byłam wolna i już w swoich ubraniach.

- Pamiętaj o paznokciach łabędzia szyjko. - Pogroziła mi palcem. - Nie mogą być kolorowe w przeszłości. - Uśmiechnęłam się nieśmiało.

- Wiem Madame Rossini.

Nagle kobieta jęknęła. Spojrzałam na nią. Wydawała się lekko rozdrażniona. Podążyłam za jej wzrokiem. Okazało się, że kobieta spoglądała na zegar umieszczony wysoko na ścianie. Wróciłam wzrokiem do mojej towarzyszki.

- Kochanie chyba już czas iść na elepsje. - Oznajmiła melodyjnym głosem.

- Chyba ma pani rację.


                                           ***


Zaczęłam podążać licznymi korytarzami. Dobrze, że udało mi się zapamiętać rozkład budynku. Jednak jeszcze szczęście mi dopisuje. W trakcie drogi zrobiłam przystanek w bibliotece i wzięłam kilka książek, które mogą mieć jakieś powiązanie z datą kolejnej misji. Mam nadzieje, że do niej nie dojdzie.

Z lekturami skierowałam się do pokoju z chronografem, który był moim celem. Na miejscu czekał już na mnie Pan Giordano. Wydawał się podenerwowany, zapewne czekaniem na mnie.

- Nareszcie. - Odezwał się, wstając z krzesła.

- Przepraszam panie Giordano. - Jęknęłam. - Po drodze wpadłam jeszcze do biblioteki... - Zaczęłam się tłumaczyć.

- Dobrze, już dobrze panno Gwendolyn. - Zaczął wycierać czoło chusteczką. - Zacznijmy.

Podeszłam na miejsce i włożyłam palec wskazujący do odpowiedniego otwór w maszynie. Mężczyzna kręcił przyrządami z boku chronografa. Po kilku sekundach poczułam ukucie i ukazało się rubinowe światło. Mój żołądek się przekręcił, a głowa zaczęła pulsować.

Nagle wszystko się rozmazało, a ja wylądowałam w innym miejscu. Było tam ciemno i chłodno. Zaczęłam szukać włącznika światła. Udało się! Żarówka wisząca tuż pod sufitem rozbłysła ukazując całe pomieszczenie, którego głównym punktem była zielona sofa. Kuzynka sofa. Uśmiechnęłam się na tę idiotyczną myśl. Skąd mi to w ogóle przyszło do głowy?

Usiadłam na sofie. Nawet nie wiem, w którym roku się obecnie znajduję! Otworzyłam pierwszą lepszą książkę znajdującą się na górze stosika, który tu przytaszczyłam i położyłam obok, jak siadałam.

Każda strona była ciekawsza od poprzedniej. Zatracałam się w każdym napisanym słowie. Lekkość lektur wraz z ich zawartością tworzyło niebezpieczną mieszankę. Wciągało niesamowicie.

Poskoczyłam do góry na dźwięki dobiegające z drugiego końca pokoju. Podniosłam wzrok i okazało się, że przede mną stoi brunet, który pocałował mnie w korytarzu.

- Gwendolyn. - Wypowiedział moje imię, pieszcząc jego każdą sylabę.

CO on tutaj robi?! Brunet zaczął podchodzić do mnie, a moje serce walić jak oszalałe. O co tu chodzi? Dlaczego mój umysł i ciało reaguje na niego inaczej? Bywa to takie dezorientujące.

- Gwany? - Zaczął być coraz ostrożniejszy. Wyglądało to tak, jak by podchodził do zwierzyny, której nie chce spłoszyć.

- Kim jesteś? - Rozszerzył oczy, jak do jego uszu dotarło moje pytanie.

Wstałam gwałtownie, na co on zareagował automatycznie i się zatrzymał.

- Odpowiadaj.

- Kochanie dobrze się czujesz? - Chłopak wyglądał na zszokowanego.

- Nie nazywaj mnie tak i odpowiadaj!

- Nic nie rozumiem Gwany. Co tu się dzieje? - Czy on udaje idiotę? Bo na owego nie wygląda.



niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 1


I oto pierwszy rozdział! Mam ogromną nadzieję, iż wam się spodoba. Przepraszam za błędy które mogą się pojawić i życzę miłego czytania. Pamiętajcie o tytułach piosenek!




                                                        "Wiem, pewnie gubię
                                                        się gdzieś po drodze."



Powoli otworzyłam oczy i syknęłam z bólu. Od kilku dni miewam okropne bóle głowy. Doktor White twierdzi, że to z czasem będzie przechodzić. To takie dziwne. Od tamtego feralnego zdarzenia w 1896 roku. niewiele pamiętam. Wspomnienia powracają powoli, ale jednak. Nie kojarzę osób, które mnie znają. Próbuję sobie jakoś radzić, ale jednak to nie jest łatwe. Wszystko wokół wydaje się takie nowe, takie inne. Bywa to strasznie irytujące.

Powoli usiadłam na łóżku i skierowałam się do szafy, z której wyjęłam kilka ubrań, po czym ruszyłam do łazienki. Na korytarzu nie spotkałam ani jednej żywej duszy.

Pod prysznicem pozwoliłam, aby ciepła woda masowała moją skórę. TO takie niebiańskie uczucie. Zamknęłam oczy i rozprowadzałam po skórze różany żel pod prysznic. Jego zapach zaczął unosić się po całym pomieszczeniu.


Po kilku chwilach zakręciłam kurki, owinęłam się ręcznikiem, a z drugiego zrobiłam turban na głowie. Z kosmetyczki wyjęłam kilka rzeczy, umyłam zęby i zaczęłam robić sobie makijaż oraz malować paznokcie. Po skończeniu włożyłam sukienkę bez ramiączek z grynszpanową, kwiecistą spódnicą i białą górą. Do tego założyłam katanę z rękawami trzy czwarte i turkusowe botki na wysokim obcasie. Spryskałam się ulubionymi perfumami i założyłam dobraną do stroju biżuterię.



Od razu po wyjściu z łazienki udałam się do jadalni. Okazało się, iż są tam wszyscy. Kiedy wchodziłam do pomieszczenia, zebrani odwrócili się przodem, do mnie.

- Gwendolyn — Odezwała się Lady Arista. Na jej twarzy ukazał się lekki uśmiech, a w głosie wyczułam coś na rodzaj zadowolenia czy dumy. Poczułam, jak na moich policzkach tworzą się lekkie rumieńce.

Przeszły mnie lekkie dreszcze w momencie, kiedy padł na mnie morderczy wzrok Charlotty. O dziwo nie przejęłam się nim.

- Dzień dobry. - Powiedziałam cicho, siadając na swoim miejscu, przy stole.

- Witaj kochanie. - Odezwała się mama. - Jak ci minęła noc? - Spytała z troską.

- Dobrze, dziękuję. - Odpowiedziałam automatycznie. - Rano miałam tylko lekkie bule głowy, ale szybko minęły. - Mówiąc, to nabijałam na widelec kawałek naleśnika.

- No jasne. - Odezwała się dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie. Słowa wypływające z jej ust były skąpane w pogardzie. Co ja jej takiego zrobiłam? Nagle się uśmiechnęła pod nosem. - No ale ... ciekawe czy jak Gideon w końcu wróci z Włoch z Falkiem, też będzie znosił tę całą błazenadę, którą tworzysz Gwanny. Przecież ci nic nie jest! Po co więc ten teatrzyk? - Mówiła wszystko z ogromnym przejęciem.

- Charlotto. - Skarciła ją rudowłosa kobieta siedząca po jej prawej stronie. Z tego, co kojarzę ma na imię Glenda i jest jej matką. Biedna kobieta.

Próbowałam sobie przypomnieć osobę o imieniu Gideon, ale nic, czarna otchłań. Znów to samo. Mam nadzieję, że uda mi się coś dowiedzieć.

- Nic się nie stało. - Skłamałam. Ona zawsze musi dorzucić swoje trzy grosze!

Przez pewien czas jedliśmy w niezręcznej ciszy. Moje młodsze rodzeństwo zapewne jeszcze śpi. W końcu to pierwszy weekend wakacji. Strasznie cieszę się z tego, bo mam nadzieję, że uda mi się przez ten okres wolnego wszystko ogarnąć.

- Kim jest Gideon? - Zapytałam nieśmiało, kończąc potrawę. W momencie, kiedy to wypaliłam Charlottcie wypadł widelec z dłoni.

- Pytasz tak na poważnie? - Dziewczyna pokręciła głową. - On normalnie padnie, jak to usłyszy. - Zaśmiała się cicho.

Wzięłam głęboki oddech. Dlaczego ONA musi bić taka? Bez przerwy mam nadzieję, że przestanie bawić się ze mną w ciuciubabkę...

- Panno Gwendolyn. - Z zamyśleń wyrwał mnie Pan Bernhard. Odwróciłam głowę w stronę mężczyzny. - Jest już samochód.

- Dziękuję Panie Bernhard. - Odpowiedziałam. Mężczyzna skinął głową i wycofał się z pokoju.

Pożegnałam się ze wszystkimi i popędziłam do pokoju po torbę. Spakowałam do niej kilka niezbędnych rzeczy i zbiegłam po schodach na dół. Pożegnałam się z bliskimi i wyszłam na zewnątrz.

Limuzyna już na mnie czekała. W momencie, kiedy wyszłam przez drzwi, jeśli dobrze pamiętam, to był Pan Giordano, który wyszedł z samochodu i otworzył mi drzwi od strony pasażera znajdujące się z tyłu.

- Panno Gwendolyn. - Przywitał mnie mężczyzna. Uśmiechnęłam się przyjaźnie do niego. - Już na nas czekają. - Skinęłam głową i zajęłam miejsce na tylnej kanapie.

Jechaliśmy w ciszy dobre dziesięć minut, a z tego jakieś sześć już staliśmy i w niekończącym się korku.

- Kim jest Gideon? - W końcu wyrzuciłam z siebie pytanie, które od dłuższego czasu zaprzątało moją głowę.

Pana Giordano zatkało moje pytanie. Wyglądał, jakby chciał mi odpowiedzieć na to, ale nie mógł. Zabolało mnie to. Co się dzieje? Przecież to proste pytanie. Może również odpowiedzieć, iż tego nie wie.

- Panie Giordano. Niech przynajmniej pan będzie ze mną szczery. - Zaczęłam łamiącym się głosem. - Czyje się osaczona a z drugiej strony wiem, iż wszyscy wokół okłamują mnie. Panie Giordano. - Już naprawdę błagałam. Mężczyzna westchnął.

- Mogę jedynie powiedzieć, że Gideon de Villiers, to jedynasty z kręgu dwanaściorga...

- Czyli jest diamentem. - Przerwałam mężczyźnie.

- Owszem panno Gwendolyn. - Uśmiechnął się przyjaźnie.

- Coś więcej? - Chcę wiedzieć. Pan Giordano spojrzał na mnie niepewnie. - Skoro to jedynasty podróżnik to nie powinnam go znać? - Mój rozmówca wziął głęboki oddech i zaczął wycierać chusteczką czoło. - Proszę? - Zrobiłam maślane oczka.

- Przykro mi panno Gwendolyn, ale w obecnej sytuacji nie mogę nic innego powiedzieć. - Mężczyzna z tego powodu wydawał się przygnębiony. - Obiecuję ci, że niedługo wszystko się wyjaśni.

Przynajmniej tyle się dowiedziałam. Zawsze to coś.

Przez kolejne minuty jechaliśmy w ciszy. Przez ten czas, próbowałam sobie GO przypomnieć, ale nic. Znów czarna dziura! Męczyłam się tak przez całą podróż do Loży. W momencie, kiedy zatrzymaliśmy się przed budynkiem, pan Giordano wysiadł pierwszy i przytrzymał mi drzwi.

Skierowałam się prosto do pracowni Madame Rossini. Wszędzie były rozwieszone stroje idealne do podróżowania w różne epoki.

- Madame Rossini! - Zaczęłam wołać kobietę, chodzą między wieszakami. - Madame Rossini! - Podjęłam kolejną próbę.

- Tu jestem, moja łabędzia szyjko! - Odezwała się kobieta, wychylając się na drugim końcu pomieszczenia z przepasanym przez ramie złotym materiałem.

Kobieta zaczęła do mnie pospiesznie podchodzić, po drodze się zatrzymała. Zdjęła jedną z obszernych sukni. Z daleka dostrzegłam, iż jest biała ze złotymi akcentami. Byłam, zafascynowana stroję, dlatego nie zauważyłam, kiedy do mnie podeszła. Dopiero po chwili ocknęłam się a kobieta wybuchła śmiechem.

- Po co to? - Wskazałam na kreację. Śmiech kobiety się pogłębił. Teraz stał się bardziej gardłowy. Ja nadal nic z tego nie rozumiałam.

- Na mission, moja łabędzia szyjko, na mission. . - Odrzekła, stając za mną i się uśmiechając.

- Na jaką misję? - Czemu nikt mi nic nie mówi?! Zaczynam mieć Déjà vu albo już świruję.

- Kochanie tego już ci nie mogę zdradzić. - Oczy kobiety stały się smutne.

- Madame Rossini. - Zaczęłam ja praktycznie błagać o informację. - Nikt nic mi nie mówi. Nic nie wiem, a tu nagle wyskakuje pani z misjom. NIC NIE WIEDZIAŁAM. Proszę, jest pani moją ostatnia szansą.

Kobieta westchnęła i się odwróciła ode mnie. Zaczęła szperać w jednej z szuflad.

- 24 kwietnia 1854 r. Tylko tyle mogę zdradzić.

Nagle rozszerzyłam oczy. MAM sama podróżować w czasie. Na to się nie godzę, a zwłaszcza teraz!



                                                 ***



Z hukiem wpadłam do Smoczej Sali. Wczoraj zostałam poinformowana o powrocie mistrza loży do Londynu.

- CO ty sobie wyobrażasz?! - Naskoczyłam na mężczyznę, wchodząc przez drzwi do pomieszczenia.

- Gwen...

- żadne Gwendolyn! -Przerwałam mu i podchodziłam do niego coraz bliżej. - Jak możesz. Przecież wiesz co się dzieje i wyskakujecie z misją do 1854 roku!

- Gwany? - Odezwał się jakiś obcy głos, a zarazem tak bliski memu sercu. Miałam wrażenie, że mogę rozpoznać go wszędzie, ale z drugiej strony nie mogłam sobie go przypomnieć.

Odwróciłam głowę w stronę słuchacza. Okazało się, że to jest wysokim, ciemnowłosym chłopakiem o zielonych oczach. Spuściłam wzrok i podjęłam kolejną próbę. Nic, kolejna czarna otchłań. Uśmiechnęłam się najmilej, jak umiałam do chłopaka. Jego oczy przeszły szokiem. O co tu chodzi?

Odwróciłam się z powrotem do Falka. Zacisnęłam dłonie w pięść ze złości. Kostki zrobiły się białe.

- Odpowiadaj! - Siedział dalej cicho, a krew w moich żyłach niemal się gotowała. Co za człowiek! - Czy w końcu ktoś może mi wszystko wyjaśnić?! Proszę. - Zrobiłam pałze.

- Wszystko w swoim czasie rubinie. - Uśmiechnął się niemal zadziornie. O co temu facetowi chodzi? Teraz to mnie podminował!

Wzniosłam oczy do nieba i wyszłam z hukiem ze Smoczej Sali. Podążałam przed siebie z taką furią, jaka jeszcze we mnie nie gościła. Nagle ktoś chwycił mój nadgarstek i pociągnął do siebie. Nawet nie zdążyłam zorientować się kto to taki, a nasze usta połączyły się w jedno. Zaczęłam się wyrywać, po chwili mi się udało! Okazało się, iż to ten brunet, którego widziałam przed sekundą.

Odsunęłam się od niego na jeden krok i uderzyłam w policzek z otwartej dłoni.

- Co ty sobie wyobrażasz?!

czwartek, 18 czerwca 2015

Prolog


                                                            Hej!

                  Mam ogromną nadzieję, iż wam się spodobają moje wypociny.                           Obiecuję, że kolejne rozdziały będą o wiele lepsze. 
                             Przepraszam za taki beznadziejny PROLOG!
                                         Mam do was małą prośbę. 
              Chciałabym stworzyć tu playlistę, więc proszę was moi                             kochani o podanie utworów, jakie chcieli byście, aby tu gościły. 
                                                   Z góry dziękuję. 
                                            Życzę miłego czytania.
                                         PS. Proszę o komentarze! 





Londyn.
20 września.1920 roku.


Lucy wraz z synem bawiła się na dworze tuż pod drzewem rzucającym cień. Pogoda tego dnia była dość parna, a jedynym schronieniem w ogrodzie było to drzew, za co kobieta była wdzięczna.

Mały chłopczyk chodził i biegał na przemian wokoło pnia. Przez drzwi prowadzące do ogrodu wyjrzał Paul. Był dumny z tego obrazku. Przepełniało go szczęście łączące się z możliwością bycia przy rocznym synu. Jedynie czego żałował to, to, iż tego nie mógł doświadczyć przy swojej córeczce, przy Gwendolyn. Czasem zżerało go z tego powodu poczucie winy.

Paul podszedł do ukochanej od tyłu i przytulił się do jej pleców. Lucy podskoczyła do góry, nie spodziewała się tego.

- Paul. - Skarciła go delikatnie.

- No co? - Zaczął się bronić. Uwielbiał się drażnić z żoną.

Lucy głęboko westchnęła opierając głowę na torsie Paul'a. Czuła i słyszała jego dudniące serce. Zawsze sądziła, że to cudowny dźwięk. Zamknęła na chwilę oczy i zobaczyła gwiezdne niebo, które się przybliżało. W jednym momencie widziała całą Ziemię i nagle szybko się zaczęła przybliżać do budynków. Rozpoznała to miasto od razu. Rozpoznała Londyn. Samochody, drapacze chmur, Tamiza oświetlona po oby stronach lampami ulicznymi na wodzie gościły łodzie zacumowane do brzegów. Dostrzegła jedną parę. Czuła, iż są jej bliscy. Kobieta nagle...


Lucy otworzyła gwałtownie oczy i zrozumiała, iż to zapewne jej wyobraźnia. W jednym momencie posmutniała. Paul to od razu dostrzegł. Znał ją jak nikogo innego.

- Kochanie co się stało? - Starał się, aby jego głos zabrzmiał delikatnie. Udało mu się.

- Nic takiego. - Odparła głosem niewiele głośniejszym od szeptu.

Paul wiedział, że to nie jest prawda. Położył dłonie na ramionach żony i delikatnie odwrócił ją do siebie przodem. Lucy na niego nawet nie spojrzała. Mężczyzna położył palec pod jej brodą, zmuszając ją tym gestem, aby na niego spojrzała. Dostrzegł w jej oczach smutek.

- Teraz mi powiesz, o co chodzi? - Modlił się w myślach, aby tak się stało.

Lucy wzięła kilka głębokich oddechów z nadzieją, że to jej pomoże.

- Gwendolyn... - Przerwał jej płacz dziecka.

Rudowłosa szybko się zerwała z miejsca i popędziła w stronę synka. Chłopczyk płakał pomiędzy kwiatami. Kilka z nich trzymał w ręku. Mały szatynek na widok matki przestał płakać, uśmiechną się niewinnie i wskazał rączką na wiewiórki wspinające się po drzewie. Lucy pokręciła głową i zaczęła się śmiać.

Paul, kiedy dotarł do najbliższych, nie mógł uwierzyć, jak szybko zmienił się nastrój jego żony.

- Lucy...

- Później. - Przerwała mu słodkim i delikatnym głosem. Wiedział, iż w tym niewinnym głosie jest obietnica.

środa, 17 czerwca 2015

HEJ!


                                              Hej!


                            Jak wiecie to mój kolejny blog.

Postanowiłam go prowadzić przez okres wakacyjny, a później się zobaczy.
Jedną historię zwianą z trylogią czasu piszę wraz z przyjaciółkami, ale to jest dość trudne więc postanowiłam założyć własnego bloga o tej tematyce.           Mam nadzieję, że wam się spodoba i będzie dużo komentarzy.                                          Pamiętajcie, to one motywują do pisania!


Dokładnie nie wiem, o czym będę pisać, ale mam już konkretny zarys wszystkiego w głowie. Pamiętajcie, że tu wszystko może się zdarzyć.

                                         Trzymajcie kciuki!



                    Nowi wrogowie, przyjaciele i przygody.

Czy Hrabia de Saint Germain powróci, a może to będzie Lucy i Paul?  Czy jedno słowo i zdarzenie może zmienić wszystko? Czy Gwendolyn i Gideon to przetrwają? Co będzie się działo po drugiej stronie czasu? 
                           Dowiecie się wszystkiego TU! 
                           Zostańcie i bądźcie cierpliwi. ; -)



PROLOG ukaże się niebawem! Mam nadzieję, że się spodoba! 




Rozdział 1.

I oto pierwszy rozdział! Mam ogromną nadzieję, iż wam się spodoba. Przepraszam za błędy które mogą się pojawić i życzę miłego czytania. Pamiętajcie o tytułach piosenek!


                                                        "Wiem, pewnie gubię
                                                        się gdzieś po drodze."



Powoli otworzyłam oczy i syknęłam z bólu. Od kilku dni miewam okropne bóle głowy. Doktor White twierdzi, że to z czasem będzie przechodzić. To takie dziwne. Od tamtego feralnego zdarzenia w 1896 roku. niewiele pamiętam. Wspomnienia powracają powoli, ale jednak. Nie kojarzę osób, które mnie znają. Próbuję sobie jakoś radzić, ale jednak to nie jest łatwe. Wszystko wokół wydaje się takie nowe, takie inne. Bywa to strasznie irytujące.

Powoli usiadłam na łóżku i skierowałam się do szafy, z której wyjęłam kilka ubrań, po czym ruszyłam do łazienki. Na korytarzu nie spotkałam ani jednej żywej duszy.

Pod prysznicem pozwoliłam, aby ciepła woda masowała moją skórę. TO takie niebiańskie uczucie. Zamknęłam oczy i rozprowadzałam po skórze różany żel pod prysznic. Jego zapach zaczął unosić się po całym pomieszczeniu.


Po kilku chwilach zakręciłam kurki, owinęłam się ręcznikiem, a z drugiego zrobiłam turban na głowie. Z kosmetyczki wyjęłam kilka rzeczy, umyłam zęby i zaczęłam robić sobie makijaż oraz malować paznokcie. Po skończeniu włożyłam sukienkę bez ramiączek z grynszpanową, kwiecistą spódnicą i białą górą. Do tego założyłam katanę z rękawami trzy czwarte i turkusowe botki na wysokim obcasie. Spryskałam się ulubionymi perfumami i założyłam dobraną do stroju biżuterię.

Od razu po wyjściu z łazienki udałam się do jadalni. Okazało się, iż są tam wszyscy. Kiedy wchodziłam do pomieszczenia, zebrani odwrócili się przodem, do mnie.

- Gwendolyn — Odezwała się Lady Arista. Na jej twarzy ukazał się lekki uśmiech, a w głosie wyczułam coś na rodzaj zadowolenia czy dumy. Poczułam, jak na moich policzkach tworzą się lekkie rumieńce.

Przeszły mnie lekkie dreszcze w momencie, kiedy padł na mnie morderczy wzrok Charlotty. O dziwo nie przejęłam się nim.

- Dzień dobry. - Powiedziałam cicho, siadając na swoim miejscu, przy stole.

- Witaj kochanie. - Odezwała się mama. - Jak ci minęła noc? - Spytała z troską.

- Dobrze, dziękuję. - Odpowiedziałam automatycznie. - Rano miałam tylko lekkie bule głowy, ale szybko minęły. - Mówiąc, to nabijałam na widelec kawałek naleśnika.

- No jasne. - Odezwała się dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie. Słowa wypływające z jej ust były skąpane w pogardzie. Co ja jej takiego zrobiłam? Nagle się uśmiechnęła pod nosem. - No ale ... ciekawe czy jak Gideon w końcu wróci z Włoch z Falkiem, też będzie znosił tę całą błazenadę, którą tworzysz Gwanny. Przecież ci nic nie jest! Po co więc ten teatrzyk? - Mówiła wszystko z ogromnym przejęciem.

- Charlotto. - Skarciła ją rudowłosa kobieta siedząca po jej prawej stronie. Z tego, co kojarzę ma na imię Glenda i jest jej matką. Biedna kobieta.

Próbowałam sobie przypomnieć osobę o imieniu Gideon, ale nic, czarna otchłań. Znów to samo. Mam nadzieję, że uda mi się coś dowiedzieć.

- Nic się nie stało. - Skłamałam. Ona zawsze musi dorzucić swoje trzy grosze!

Przez pewien czas jedliśmy w niezręcznej ciszy. Moje młodsze rodzeństwo zapewne jeszcze śpi. W końcu to pierwszy weekend wakacji. Strasznie cieszę się z tego, bo mam nadzieję, że uda mi się przez ten okres wolnego wszystko ogarnąć.

- Kim jest Gideon? - Zapytałam nieśmiało, kończąc potrawę. W momencie, kiedy to wypaliłam Charlottcie wypadł widelec z dłoni.

- Pytasz tak na poważnie? - Dziewczyna pokręciła głową. - On normalnie padnie, jak to usłyszy. - Zaśmiała się cicho.

Wzięłam głęboki oddech. Dlaczego ONA musi bić taka? Bez przerwy mam nadzieję, że przestanie bawić się ze mną w ciuciubabkę...

- Panno Gwendolyn. - Z zamyśleń wyrwał mnie Pan Bernhard. Odwróciłam głowę w stronę mężczyzny. - Jest już samochód.

- Dziękuję Panie Bernhard. - Odpowiedziałam. Mężczyzna skinął głową i wycofał się z pokoju.

Pożegnałam się ze wszystkimi i popędziłam do pokoju po torbę. Spakowałam do niej kilka niezbędnych rzeczy i zbiegłam po schodach na dół. Pożegnałam się z bliskimi i wyszłam na zewnątrz.

Limuzyna już na mnie czekała. W momencie, kiedy wyszłam przez drzwi, jeśli dobrze pamiętam, to był Pan Giordano, który wyszedł z samochodu i otworzył mi drzwi od strony pasażera znajdujące się z tyłu.

- Panno Gwendolyn. - Przywitał mnie mężczyzna. Uśmiechnęłam się przyjaźnie do niego. - Już na nas czekają. - Skinęłam głową i zajęłam miejsce na tylnej kanapie.

Jechaliśmy w ciszy dobre dziesięć minut, a z tego jakieś sześć już staliśmy i w niekończącym się korku.

- Kim jest Gideon? - W końcu wyrzuciłam z siebie pytanie, które od dłuższego czasu zaprzątało moją głowę.

Pana Giordano zatkało moje pytanie. Wyglądał, jakby chciał mi odpowiedzieć na to, ale nie mógł. Zabolało mnie to. Co się dzieje? Przecież to proste pytanie. Może również odpowiedzieć, iż tego nie wie.

- Panie Giordano. Niech przynajmniej pan będzie ze mną szczery. - Zaczęłam łamiącym się głosem. - Czyje się osaczona a z drugiej strony wiem, iż wszyscy wokół okłamują mnie. Panie Giordano. - Już naprawdę błagałam. Mężczyzna westchnął.

- Mogę jedynie powiedzieć, że Gideon de Villiers, to jedynasty z kręgu dwanaściorga...

- Czyli jest diamentem. - Przerwałam mężczyźnie.

- Owszem panno Gwendolyn. - Uśmiechnął się przyjaźnie.

- Coś więcej? - Chcę wiedzieć. Pan Giordano spojrzał na mnie niepewnie. - Skoro to jedynasty podróżnik to nie powinnam go znać? - Mój rozmówca wziął głęboki oddech i zaczął wycierać chusteczką czoło. - Proszę? - Zrobiłam maślane oczka.

- Przykro mi panno Gwendolyn, ale w obecnej sytuacji nie mogę nic innego powiedzieć. - Mężczyzna z tego powodu wydawał się przygnębiony. - Obiecuję ci, że niedługo wszystko się wyjaśni.

Przynajmniej tyle się dowiedziałam. Zawsze to coś.

Przez kolejne minuty jechaliśmy w ciszy. Przez ten czas, próbowałam sobie GO przypomnieć, ale nic. Znów czarna dziura! Męczyłam się tak przez całą podróż do Loży. W momencie, kiedy zatrzymaliśmy się przed budynkiem, pan Giordano wysiadł pierwszy i przytrzymał mi drzwi.

Skierowałam się prosto do pracowni Madame Rossini. Wszędzie były rozwieszone stroje idealne do podróżowania w różne epoki.

- Madame Rossini! - Zaczęłam wołać kobietę, chodzą między wieszakami. - Madame Rossini! - Podjęłam kolejną próbę.

- Tu jestem, moja łabędzia szyjko! - Odezwała się kobieta, wychylając się na drugim końcu pomieszczenia z przepasanym przez ramie złotym materiałem.

Kobieta zaczęła do mnie pospiesznie podchodzić, po drodze się zatrzymała. Zdjęła jedną z obszernych sukni. Z daleka dostrzegłam, iż jest biała ze złotymi akcentami. Byłam, zafascynowana stroję, dlatego nie zauważyłam, kiedy do mnie podeszła. Dopiero po chwili ocknęłam się a kobieta wybuchła śmiechem.

- Po co to? - Wskazałam na kreację. Śmiech kobiety się pogłębił. Teraz stał się bardziej gardłowy. Ja nadal nic z tego nie rozumiałam.

- Na mission, moja łabędzia szyjko, na mission. . - Odrzekła, stając za mną i się uśmiechając.

- Na jaką misję? - Czemu nikt mi nic nie mówi?! Zaczynam mieć Déjà vu albo już świruję.

- Kochanie tego już ci nie mogę zdradzić. - Oczy kobiety stały się smutne.

- Madame Rossini. - Zaczęłam ja praktycznie błagać o informację. - Nikt nic mi nie mówi. Nic nie wiem, a tu nagle wyskakuje pani z misjom. NIC NIE WIEDZIAŁAM. Proszę, jest pani moją ostatnia szansą.

Kobieta westchnęła i się odwróciła ode mnie. Zaczęła szperać w jednej z szuflad.

- 24 kwietnia 1854 r. Tylko tyle mogę zdradzić.

Nagle rozszerzyłam oczy. MAM sama podróżować w czasie. Na to się nie godzę, a zwłaszcza teraz!



                                                 ***



Z hukiem wpadłam do Smoczej Sali. Wczoraj zostałam poinformowana o powrocie mistrza loży do Londynu.

- CO ty sobie wyobrażasz?! - Naskoczyłam na mężczyznę, wchodząc przez drzwi do pomieszczenia.

- Gwen...

- żadne Gwendolyn! -Przerwałam mu i podchodziłam do niego coraz bliżej. - Jak możesz. Przecież wiesz co się dzieje i wyskakujecie z misją do 1854 roku!

- Gwany? - Odezwał się jakiś obcy głos, a zarazem tak bliski memu sercu. Miałam wrażenie, że mogę rozpoznać go wszędzie, ale z drugiej strony nie mogłam sobie go przypomnieć.

Odwróciłam głowę w stronę słuchacza. Okazało się, że to jest wysokim, ciemnowłosym chłopakiem o zielonych oczach. Spuściłam wzrok i podjęłam kolejną próbę. Nic, kolejna czarna otchłań. Uśmiechnęłam się najmilej, jak umiałam do chłopaka. Jego oczy przeszły szokiem. O co tu chodzi?

Odwróciłam się z powrotem do Falka. Zacisnęłam dłonie w pięść ze złości. Kostki zrobiły się białe.

- Odpowiadaj! - Siedział dalej cicho, a krew w moich żyłach niemal się gotowała. Co za człowiek! - Czy w końcu ktoś może mi wszystko wyjaśnić?! Proszę. - Zrobiłam pałze.

- Wszystko w swoim czasie rubinie. - Uśmiechnął się niemal zadziornie. O co temu facetowi chodzi? Teraz to mnie podminował!

Wzniosłam oczy do nieba i wyszłam z hukiem ze Smoczej Sali. Podążałam przed siebie z taką furią, jaka jeszcze we mnie nie gościła. Nagle ktoś chwycił mój nadgarstek i pociągnął do siebie. Nawet nie zdążyłam zorientować się kto to taki, a nasze usta połączyły się w jedno. Zaczęłam się wyrywać, po chwili mi się udało! Okazało się, iż to ten brunet, którego widziałam przed sekundą.

Odsunęłam się od niego na jeden krok i uderzyłam w policzek z otwartej dłoni.

- Co ty sobie wyobrażasz?!



Pamiętaj. Czytasz, komentuj!