Hej!
Mam ogromną nadzieję, iż wam się spodobają moje wypociny. Obiecuję, że kolejne rozdziały będą o wiele lepsze.
Przepraszam za taki beznadziejny PROLOG!
Mam do was małą prośbę.
Chciałabym stworzyć tu playlistę, więc proszę was moi kochani o podanie utworów, jakie chcieli byście, aby tu gościły.
Z góry dziękuję.
Życzę miłego czytania.
PS. Proszę o komentarze!
Londyn.
20 września.1920 roku.
Lucy wraz z synem bawiła się na dworze tuż pod drzewem rzucającym cień. Pogoda tego dnia była dość parna, a jedynym schronieniem w ogrodzie było to drzew, za co kobieta była wdzięczna.
Mały chłopczyk chodził i biegał na przemian wokoło pnia. Przez drzwi prowadzące do ogrodu wyjrzał Paul. Był dumny z tego obrazku. Przepełniało go szczęście łączące się z możliwością bycia przy rocznym synu. Jedynie czego żałował to, to, iż tego nie mógł doświadczyć przy swojej córeczce, przy Gwendolyn. Czasem zżerało go z tego powodu poczucie winy.
Paul podszedł do ukochanej od tyłu i przytulił się do jej pleców. Lucy podskoczyła do góry, nie spodziewała się tego.
- Paul. - Skarciła go delikatnie.
- No co? - Zaczął się bronić. Uwielbiał się drażnić z żoną.
Lucy głęboko westchnęła opierając głowę na torsie Paul'a. Czuła i słyszała jego dudniące serce. Zawsze sądziła, że to cudowny dźwięk. Zamknęła na chwilę oczy i zobaczyła gwiezdne niebo, które się przybliżało. W jednym momencie widziała całą Ziemię i nagle szybko się zaczęła przybliżać do budynków. Rozpoznała to miasto od razu. Rozpoznała Londyn. Samochody, drapacze chmur, Tamiza oświetlona po oby stronach lampami ulicznymi na wodzie gościły łodzie zacumowane do brzegów. Dostrzegła jedną parę. Czuła, iż są jej bliscy. Kobieta nagle...
Lucy otworzyła gwałtownie oczy i zrozumiała, iż to zapewne jej wyobraźnia. W jednym momencie posmutniała. Paul to od razu dostrzegł. Znał ją jak nikogo innego.
- Kochanie co się stało? - Starał się, aby jego głos zabrzmiał delikatnie. Udało mu się.
- Nic takiego. - Odparła głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
Paul wiedział, że to nie jest prawda. Położył dłonie na ramionach żony i delikatnie odwrócił ją do siebie przodem. Lucy na niego nawet nie spojrzała. Mężczyzna położył palec pod jej brodą, zmuszając ją tym gestem, aby na niego spojrzała. Dostrzegł w jej oczach smutek.
- Teraz mi powiesz, o co chodzi? - Modlił się w myślach, aby tak się stało.
Lucy wzięła kilka głębokich oddechów z nadzieją, że to jej pomoże.
- Gwendolyn... - Przerwał jej płacz dziecka.
Rudowłosa szybko się zerwała z miejsca i popędziła w stronę synka. Chłopczyk płakał pomiędzy kwiatami. Kilka z nich trzymał w ręku. Mały szatynek na widok matki przestał płakać, uśmiechną się niewinnie i wskazał rączką na wiewiórki wspinające się po drzewie. Lucy pokręciła głową i zaczęła się śmiać.
Paul, kiedy dotarł do najbliższych, nie mógł uwierzyć, jak szybko zmienił się nastrój jego żony.
- Lucy...
- Później. - Przerwała mu słodkim i delikatnym głosem. Wiedział, iż w tym niewinnym głosie jest obietnica.
Co ja tu mam...
OdpowiedzUsuńAcha!
Prolog super! Już się pale do czytania nexta, żebym nie musiała długo czekać!
Ps. Dzięki za polecenie mojego bloga (nie tylko tu).
Super rozdzial. Kiedy mozna spodziewac soe next? Mam nadzieje ze niedlugo.
OdpowiedzUsuńSuper prolog czekam na nexta
OdpowiedzUsuńA już myślałam, że się magicznie przeniosą do XXI wieku, kiedy Lucy zobaczyła Londyn... ;) W niektórych miejscach inaczej ułożyłabym zdanie (szyk), ale poza tym wygląda w porządku ;)
OdpowiedzUsuńLecę czytać dalej :)