niedziela, 26 lipca 2015

Ważne! Proszę przeczytajcie!!!!


Mam mały problem. Mam dwie koncepcje na kolejny rozdział i nie mogę się zdecydować.

W ostatnim rozdziale Gideon prosi, a nawet błaga Gweny o to, aby mu uwierzyła, ale nie odpowiedziała. I pytanie do was. Nasz Kochany rubinek ma nu uwierzyć czy taż nie?

Proszę wszystkich o odpowiedź!!!

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 4


Wiem, że rozdział jest krótki i ogóle bez sensu. Błagam, wybaczcie. Niestety 16. lipca zmarła mi babcia, do której przyjechałam na wakacje i ciężko mi trochę z tym. Napisałam rozdział w sumie dość szybko, więc przepraszam za wszystkie występujące tu błędy.

Nadal proszę o tytuły utworów, które chcielibyście, aby występowały na playliście, na tym blogu.






                            „Niewiele jest powodów, żeby mówić prawdę,

                                 za to jest ich bez liku, żeby kłamać...”









Nagle przy drzwiach rozbrzmiał jakiś hałas. Od razu się odwróciłam w tamtą stronę i mnie zamurowało.

W jednej chwili moje oczy stały się wielkości spodków, a serce zamarło.

W drzwiach ujrzałam Lucasa. Ale to nie możliwe! Przyłożyłam dłonie do twarzy i zaczęłam trząść głową w nadziei, iż to jakiś sen.

- Gwendolyn? - Odezwała się postać będąca idealnym odzwierciedleniem wyglądu mojego dziadka.

Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. TO wszystko musi być jednym wielkim snem, czymś nieprawdopodobnym.

- Kim jesteś? - Po kilku chwilach wydobyłam z siebie pytanie, które raczej przypominało cichy pisk.

- Gewndolyn... - Znów to samo. Nieznajomy wypowiadał tak samo moje imię, jak on.

Zaczęłam szybciej oddychać. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, a wszystko w okuł, zaczęło wirować. Jedynie co zdołałam usłyszeć to:

- Sekrety są na światłu dziennym. Raz odkryłaś prawdę i zrób to znów mój aniele. Ona jest blisko...

Wpadłam w ciemność, którą zaczęła rozświetlać rubinowa wiązka światła. Z czasem zaczęła się powiększać, ukazując dziewczynę jadącą na koniu galopem pośród drzew. Miejsce na wskroś przypominało las. W momencie, kiedy druga ja zaczęła się zbliżać do pięknej willi położonej tuż nad strumykiem zza krzewów wyskoczył wąż. W tym momencie koń się spłoszył i przechylił do tyłu, utrzymując się na dwóch tylnych kończynach. Mój sobowtór zleciał z siodła, uderzając głową o dość pokaźny kamień, a duże zwierzę znikło pośród gąszczy drzew. W jednym momencie znalazłam się tuż obok poszkodowanej dziewczyny. Zauważyłam ścieżkę krwi spływającą z kamienia, tworząc na zbitej ziemi powiększającą się kałuże szkarłatnej cieczy...

Nagle szybko otworzyłam oczy i gwałtownie usiadłam, ciężko oddychając. Zaczęłam rozglądać się wokół i dopiero teraz zorientowałam się, iż znajduj się w gabinecie doktora White. Po kilku sekundach opadłam na kozetkę lekarską, na której leżałam. Szybko zorientowałam się, iż to był błąd. Moją głowę przeszył ostry ból. Odruchowo przyłożyłam dłoń do bolącego miejsca. Poczułam zgrubienie na głowie.

Czy to możliwe?

- Nareszcie się pani obudziłam panno Gwendoly. - W drzwiach stanął Jake, a zaraz za nim Gideon.

- Gwendolyn. - Wyczułam ulgę w jego głosie i troskę.

Brunet w jednym momencie znalazł się tuż obok mnie.

- Jak się czujesz?

Ruszyłam ramionami do góry. Jak mogłam się czuć.

- Trochę mnie głowa boli. - Od razu mężczyzna znajdujący się kilka metrów od nas zaczął szperać po szafkach.

- Coś jeszcze się dzieje? Coś jeszcze cię boli lub...

- Nie. Poza tym jest dobrze. - Przerwałam mu, bo zaczął się nakręcać. Uśmiechnęłam się lekko.

- TO powinno uśmierzyć ból. -Doktor nawet nie wiem, kiedy znalazł się tuż obok. Mężczyzna podał mi plastikowy kubeczek z kilkoma tabletkami.

- Dziękuję. - Odparłam głosem niewiele głośniejszym od szeptu.

Szubko, przystawiłam kubeczek do ust i po chwili przechyliłam głowę wraz z plastikiem. W ustach poczułam słono gorzki posmak. Gideon podał mi kubek z wodą, dzięki czemu mogłam połknąć kapsułki.

- Co się stało? - Spojrzałam na obu panów z nadzieją, że mi odpowiedzą.

- Po tym, jak wybiegłaś z pokoju z chronografem, Gideon znalazł cię w sali z fortepianem. Byłaś nie przytomna. Nie wiem, co się tam stało, ale...

- Zobaczyłam dziadka Lucasa. - Szybko odpowiedziałam z nadzieją, że nie będą pytać.

Obaj spojrzeli na siebie i się uśmiechnęli. Zmarszczyłam brwi i zapytałam:

- O co chodzi?

- Panno Gwendolyn, jak by to powiedzieć... - Przez chwilkę zaczął się zastanawiać. - Jako rubin ma pani dar. Można powiedzieć, że jesteś łączniczką między oboma światami. - Musiał zauważyć wyraz mojej twarzy. Nie rozumiałam, co ma na myśli. - Może prościej. Przed wypadkiem widziała pani duchy.

Ostatnie słowa były dość zabawne. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.

- Dobrze się pan czuje? Przecież to niemożliwe. Nie istnieją duchy. - Wykrztusiłam między napadami śmiechu. W momencie, kiedy zobaczyłam poważne miny tej dwójki, zamarłam. - Prawda?

- Gweny. - Zaczął delikatnie Gideon. - Może jest ci ciężko w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Każdego dnia żałuje, że nie było mnie przy tobie tamtego dnia, żałuję, iż nikt mnie o tym nie zawiadomił, żałuję każdego dnia. Naprawdę uwierz mi w to.



 Jak myślicie, Gwendolyn mu uwierzy???



Wiem, że rozdział do bani! WYBACZCIE!

Pytanie. Dlaczego tak mało komentarzy! Biorąc pod uwagę liczbę wyświetlań, to liczba komentarzy jest znikoma! Pamiętajcie o tym, iż to one motywują do dalszego pisania i informują blogera czy warto kontynuować historię przez niego stworzoną!!!

Pamiętajcie o piosenkach na playlistę!

środa, 8 lipca 2015

Rozdział 3

I o to kolejny rozdział. Wiem, nie wyszedł i was zanudzi, ale mam nadzieję, że jednak coś tam wam się spodoba. Ostrzegam, że jest ostro zagmatwany. Miłego czytani i pozdrawiam, a i pamiętajcie o komentowaniu!

PS. Pamiętajcie o piosenkach do Playlisty! Oczywiście, jeśli chcecie, aby tu taka była.



                                             "Sztuką jest pasować do reszty,

                                                       stojąc z boku".
                                                  Olivia Lichtenstein. 



- Nic nie rozumiem Gwany. Co tu się dzieje? - Czy on udaje idiotę? Bo na owego nie wygląda. Jednak szczerość w jego oczach odpędza mnie od tej myśli.

Powietrze zaczęło ciążyć, a sytuacja być dość niezręczna. Zastanawia mnie jak to możliwe, że on o niczym nie wiedział. Przecież powinni go o takiej sytuacji powiadomić.

- Ty na prawdę nic nie wiedziałeś? - Pytam szeptem, niczego do końca pewna.

- Tak Gwany, niczego nie wiedziałem. - Zapewnia mnie pełen determinacji.

Tym razem uwierzyłam mu. Wzięłam głęboki oddech. Chciałabym, aby to wszystko się skończyło i wróciło do normy. Wiem o tym, że się nad sobą użalam, ale nie umiem inaczej.

- Dobrze, wieżę ci. - Poszłam za głosem serca. - Ale zastanawia mnie, dlaczego nic tobie o tym nie powiedzieli.

- Mnie też. - Przyznał.

Brunet podszedł do mnie tak blisko, jak chyba było to możliwe. Nasze ciała dzieliły jakieś dwa centymetry. Zareagowałam automatycznie i cofnęłam się od niego o krok.

- Przepraszam. - Szepnęłam. Poczułam się w tym momencie niczym niesforne dziecko czekające na burdę od rodzica.

- Nic się nie stało. - Uśmiechnął się uroczo. - Rozumiem, że to jest dla ciebie nowe położenie.

Odwzajemniłam gest i skierowałam się do sofy, na której usiadłam.

- Skoro wyjechałeś, a z tego, co słyszałam, to cię znała, to znaczy znam...

- I to bardzo dobrze. - Jego oczy zaświeciły, a uśmiech się poszerzył.

Brunet podszedł do mnie, przełożył książki i usiadł obok mnie.

- Możesz mi powiedzieć, jak masz na imię? - Mina chłopakowi od razu z żenidła. Czuję się niezręcznie pytając go o zapewne najbardziej oczywistą rzecz, ale nic na to nie poradzę.

- Gideon. - Odparł i odchylił głowę na skraj oparcia sofy, na kilka sekund.

Wszystko staje się coraz trudniejsze. Poznaję prawdę w pigułkach, ale mam nadzieję, że od dziś to się zmieni. Czuję, że my dwoje stanowimy coś ważnego w tym całym bałaganie.

- Kim dla mnie byłeś przed tym wypadkiem? - Muszę wiedzieć. W głębi serca znam odpowiedź, ale muszę to usłyszeć.

- Osobą bardzo ci bliską. - Mam wrażenie, że mówi zagadkami. Posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie. - Twoim chłopakiem, a ty byłaś i jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Nie ma innej osoby czy rzeczy, którą bym tak bardzo kochał, której oddałbym serce. - Słowa, które wypowiedział, sprawiły, iż moje oczy się zaszkliły i byłam bliska łzom. Gideom wziął moje dłonie i przykrył swymi. Po chwili wyjęłam ręce z pułapki i się do niego przytuliłam.

W jego objęciach poczułam coś, czego nie czułam od tamtego feralnego dnia. Poczułam się bezpiecznie, silna i pewna tego, że wszystko mogę zrobić.

- Dziękuję. - Szepnęłam głosem na skraju łez.

- Za co? - Zapytał, odpychając mnie na tyle daleko, aby widzieć moją twarz, a tyle blisko, abym nadal zostawała w klatce jego ramion.

- Że przynajmniej ty jesteś ze mną szczery. - Nagle chłopak otarł coś z mojego policzka. Kiedy spuściłam wzrok, zorientowałam się, że to łza.

Gideon zmarszczył brwi, co dało mi jasno do zrozumienia, iż nie rozumie. Wzięłam drżący oddech nie pewna tego, co mam powiedzieć. Przez ostatni czas stałam się małym boi dudkiem. A na domiar złego inni - Charlotta zwłaszcza — nie dają mi wszystkiego ogarnąć. Obecnie chciałabym pamiętać część tego, co zanikło.

Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas. Z jego opowiadań wynika, że byłam dość energiczna, pewna siebie i słodka? Coś mi się nie chce w to wierzyć. Ale w tym wszystkim wyczuwam dominującą szczerość. Coś mi mówi, abym mu uwierzyła, ale druga część mnie staje się silniejsza i krzyczy na mnie, że nie mogę nikomu ufać. W sumie ma rację. Tak naprawdę wiem tyle o nim co nic. Rozsądek popiera silniejszy głos, lecz serce na odwrót. Uginam się pod rozsądkiem. Czas go posłuchać!

Jak by nigdy nic chwytam jedną z książek, które tu przytaszczyłam i zaczyna czytać. Dowiaduje się dużo ciekawych rzeczy. Ślub cesarza Franciszka Józefa i Elżbiety, księżniczki bawarskiej, odbył się z wielkim rozmachem 24 kwietnia 1854 roku. Ten fragment mnie zaciekawił. Chyba nie...?

- Gweny! - Zaczął krzyczeć męski głos. A tak to on.

Nie zareagowałam na jego wołanie i powróciłam do lektury. Po kilku minutach ignorowania zielonookiego — można się zatracić w tych oczach bez pamięci. - wyrwał mi książkę z rąk i rzucił gdzieś w kąt.

- Gwendolyn! - Mimo podniesionego głosu nadal wydawał się taki uroczy. Gwendolyn, o czym ty myślisz?! Ogarnij się! Nikomu nie możesz ufać!

- Tak? - Odparłam najsłodziej, jak umiałam, dla efektu dodałam uroczy uśmieszek. Przynajmniej mam nadzieję, że taki wyszedł.

- Co się stało? Co się zmie...?

Nie zdążyłam dosłyszeć jego wypowiedzi do końca. Pochłonęło mnie rubinowe światło. Po kilku sekundach znalazłam się w pokoju z chronografem. Na miejscu czekał już pan Giordano, bez słowa spojrzałam na mężczyznę i pokręciłam głową.

- Dlaczego faceci są tak beznadziejni?!

Mojego towarzysza zatkało. Zaczął robić się lekko czerwony na twarzy i przecierać chusteczką czoło. Biedny pan Giordano. Zaczęłam się na nim wyżywać. Nawet nie wiem, na co jestem wściekła, ale to narastało we mnie. Miałam wrażenie, że w końcu eksploduję i każdy będzie unikał mnie jak ognia. W sumie to nie byłoby takie złe. Uśmiechnęłam się w duchu na tę myśl.

Szybko się otrząsałam i skierowałam do wyjścia. Z hukiem trzasnęłam drzwiami.




                                                        ***




Nagle nie wiedziałam co robić. Wszystko zaczyna się sypać. Mam wrażenie, w sumie co chwile je mam, oni coś przede mną ukrywają. Jest to coś dużego. Bo dlaczego mieliby wszystko przede mną zatajać? A ten... jak mu tam... Gideon jest takim niewiniątkiem, za jakiego się podaje?

- Myślę za dużo. - Pouczyłam siebie.

Nie wiem jak, ale moje nogi zaczęły same mnie nieść. Szłam korytarzami i przechodziłam przez przeróżne drzwi. Gdzie ja podążam? Coś mi każe podążać za instynktem. Po plątaninie w labiryncie korytarzy dochodzę do ogromnych, podwójnych, mahoniowych drzwi. Są na nich przeróżne zdobienia. Większości wyrzeźbione. Otwieram je z rozmachem. Muszę do tego użyć mnóstwo siły. Są strasznie ciężkie.

Moim oczom ukazała się ogromna sala, chyba balowa. Na środku stał fortepian. Światło zachodzącego słońca idealnie na niego padało przez okna ciągnące się od podłogi prawie po sam sufit, który ma co najmniej dziesięć metrów. Niespodziewanie zaczęłam do niego podchodzić. Po chwili robiłam to sama. Usiadłam na czarnej ławie do pianina, podniosłam klapę ukrywającą klawisze. Ostrożnie przejechałam po powierzchni kilku, zamknęłam oczy i przycięłam klawisze.


 (Odtwórzcie! Polecam piosenkę.)
                       


Słońce zachodziło, a ja wciąż grałam. Robiłam coś, czego nie robiłam od śmierci Lucasa. Podczas gry zamknęłam oczy i zobaczyłam, jak oboje siedzieliśmy przed fortepianem i uczył mnie grać. Zawsze mówił, że to nasz tajemnica. Tylko ja wiedziałam, iż umie to robić. Zawsze czułam się przy nim tak beztrosko. To było takie piękne.

W pewnym momencie poczułam, jak po moim policzku spływa łza, a za nią kolejna i kolejna. Czułam je pod palcami, ale się tym nie przejęłam.

Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam jeszcze, jak zachodzi ostatni promień słońca. Uśmiechnęłam się do niesamowitego widoku.

Nagle przy drzwiach rozbrzmiał jakiś hałas. Od razu się odwróciłam w tamtą stronę i mnie zamurowało...