sobota, 29 sierpnia 2015

Wiem, wiem...

Zawaliłam ostatnio na całej linii. Rozumiem was, jak jesteście na mnie źli, ale przepraszam.
Przyznają się, że jeszcze nie rozpoczęłam rozdziału, ale postaram się to zmienić.

Jeszcze raz strasznie za przepraszam. Ostatnie straszne się skupiłam na Miasto Nieśmiertelnych moim drugim blogu. Mam w planach do końca wakacji napisać do końca tamtą księgę więc zrozumcie. Bardzo was o to proszę.

PS. Jak się podoba szablon? Kody CSS są od Kariny z SOSNOWEJ, a grafikę sama stworzyłam!!!

PS.2. Jak zauważyliście powstały dwie nowe strony: Krótki wstęp i Wpisy.



Krótki wstęp. - Pewnie wiecie, o co chodzi. ; -)

Wpisy. - Możecie tu śmiało pisać swoje pomysły na kolejne rozdziały lub to, co chcielibyście, aby się w nich znalazło. Zajrzyjcie na stronę. Jest tam wytłumaczone.

środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział 6

Wiem, wiem. Rozdział miał być wcześniej, ale jakoś dzisiaj zmobilizowałam się do jego dokończenia. Mam nadzieję, że się spodoba i wytrzymacie te kilka nudzących rozdziałów. Zdaję sobie sprawę, że to, co na razie pisze, jest strasznie nudne i beznadziejne, ale sądzę, że jeszcze tylko kilka następnych rozdziałów będzie takich, a potem akcja się naprawdę rozkręci.
                                                   Błagam, wybaczcie mi to!





                                            "Jeśli chce się być szczęśli­wym,
                                               nie wol­no gme­rać w pamięci."
                                                         - Emil Cioran




Zastaliśmy wszystkich w domu. Moje młodsze rodzeństwo szło spać i o dziwo nie protestowali, Lady Arista urzędowała w swoim gabinecie, a pozostałe panie wraz z Charlottą zajmowały salon, uważnie nad czymś dyskutując.

- Dobry wieczór. - Powiedziałam jednocześnie z Gideonem. Od razu uśmiechnęłam się pod nosem.
Wszystkie spojrzenia padły na nas. Nie oszukujmy się. Były zdziwione widząc mnie z Gideonem.

- Gideonie. - Moje droga kuzynka zerwała się z miejsca i popędziła do chłopaka. Przytuliła się do niego na powitanie? Coś mi się nie wydaje. - Hej. - Widząc ten obrazek, zaczęło mnie zżerać od środka.

- Charlotto. - Przywitał się z dziewczyną, z dystansem. Nie oszukujmy się. W jego głosie spokojnie dało się zauważyć chłód skierowany do rudowłosej. Dzięki temu poczułam ulgę.

- Gideonie jak milo, że odwiozłeś Gwendolyn do domu. - Z ką ta kobieta zwana Ględą albo pobieżnie nazywana przez moje rodzeństwo rudą wiedźmą o tym wiedział?

Chłopak nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się wymuszając ten gest. Mam wrażenie, że tylko ja to zauważyła.

- Gideonie czy możemy porozmawiać w cztery oczy? - Zapytała bruneta Charlotta.

- Oczywiście. - Zielonooki pocałował mnie w policzek i podążył za dziewczyną.

Poczułam na sobie spojrzenia pozostałych osób będących w pokoju. Żadna z kobiet nic nie powiedziała. Poczułam się przytłoczona tym wszystkim.

- O co wam chodzi? - Musiała spytać, ponieważ ich spojrzenia przyprawiały mnie o ciarki.

- Gwendolyn... - Zaczęła delikatnie mama. - Czy Gideon odwiózł cię do domu?

- Powiedz coś, czego nie wiem. - Zaakcentowałam wyraźnie ostatnie wyrazy.

- Gwendolyn...

- Skończ już z tą Gwendolyn! - Wybuchłam, unosząc lekko głos, mimo iż tego nie chciałam. - może
nie pamiętam wszystkiego, ale to nie oznacza, że jestem głupia...

- Charlotto, czy ty sama siebie słyszysz?! - Przerwał mi podniesiony i wyraźny głos Gideona. W sumie się z tego cieszę. Przerwał mi mój wybuch złości...

- Gideonie uspokój się! - Pouczyła go moja draga kuzynka uważana przez większość naszej rodziny z ósmy cud świata.

Gideon w okamgnieniu znalazł się przed wejściem do salonu. Kilka sekund później Charlotta się też tam pojawiła, dzięki czemu wszystkie miałyśmy idealny widok na tą, jak że uroczą scenkę.

Dziewczyna podeszła do niego bliżej, aby go dotknąć, ale ten odsunął się od niej kolejne kilka kroków do tyłu.

- Nie zachowuj się jak dziecko. - Zaczęło to tak wyglądać, jak by matka pouczała swoje niesporne dziecko. Zabrakło mi tu jeszcze grożącego palca.

- Charlotto, o co ci chodzi?! - Na ogół niezwykle opanowany Gideon tego wieczoru zaczął wychodzić z siebie. - Naprawdę nie rozumiem.

- Jakim prawem wolisz ją — tu pokazała ręka na mnie. - ode mnie?

Kiedy to wypowiedział, myślałam, że kogoś dzisiaj rozszarpię. Naprawdę robiłam się tego bliska. Dziewczyna od samego porządku była do mnie negatywnie nastawiona, ale nie wiedziałam dlaczego. Już wiedziałam, że jednym z powodów był ON...

- Dlaczego? - Głos dziewczyny przerwał moje rozmyślenia i spojrzałam przed siebie.

Ujrzałam ich dwoje stojących bokiem do nas a twarzami do siebie. Dziwi mnie to, że jeszcze babka nie zareagowała na tę scenę rozgrywająca się pod jej dachem. A no tak, rzesz ja o tym zapomniałam. Przecież jej ukochana wnuczka jest nietykalna. Czasem boli to i nie tylko mnie, że Charlotta jest faworyzowana przez wszystkich, ale niestety nic na to nie można poradzić.

- Dlatego, że nie jest taka jak wszystkie, dlatego, że każda sekunda niespędzona z nią jest dla mnie stracona, jest dla mnie udrękom. - Słysząc jego słowa, zaszkliły mi się oczy, a serce zaczęło bić coraz mocniej. Ale wiedziałam, że to nie koniec i się nie myliłam. - I ma całe moje serce. - Poległam. Łzy zaczęły spływać strumieniami po moich policzkach. Nie otarłam ich. Pozwoliłam im swobodnie pełzać po mojej twarzy.

Chłopak odwrócił się, w moją stroję. Jego wraz twarzy z momentem, kiedy na mnie spojrzał, automatycznie złagodniał i stał się bardziej czuły. Zaczął iść w moją stroną, ale ja niczym petard wystrzeliłam biegiem w jego objęcia. Bez problemu mnie chwycił i otulił klatką swych ramion. Znów poczułam to samo bezpieczeństwo co ponad dwie godziny temu w gabinecie doktora White'a.

- Och Gwendolyn. - Szepnął mi do ucha. Nawet nie wiesz, jak cię kocham. - Te słowa spowodowały, że już nie mogłam się powstrzymywać.

Ostrożnie się od niego odsunęłam, ale tak, aby pozostać w tych objęciach i go pocałowałam. Ten gest przelałam wszystkie emocje tkwiące we mnie. Nie sądziłam, iż można być tak szczęśliwym, jak ja, gdy brunet odwzajemnił ten magiczny gest. Objęłam go ramionami wokół szyi i tak przez jakiś czas tkwiliśmy.

- Wiecie, że nie jesteście tu sami? - Rozbrzmiało chłodne warknięcie Charlotty. Coś czuję, że następnej konwersacji z kuzynką mogę nie przeżyć.

Spojrzałam nieśmiało na dziewczynę, a ta ku zaskoczeniu wszystkich cicho prychnęła i wyszła z pokoju i popędziła na piętro. Mimo protestów matki pędziła przed siebie. Zakładam, że do swojej sypialni. Zrobiło mi się przykro, a poczucie winy zaczęło narastać.


                               ***



Po kilku kolejnych minutach siedzenia w moim pokoju zgodnie zdecydowaliśmy ruszyć na dach. To było moje ulubione miejsce, gdzie mogłam ukryć się przed światem. Wdrapałam się po drabinie, a Gideon był tuż za mną. Kiedy dotarłam już na sam szczyt i stanęłam na prostych nogach, czując, jak podmuch wiatru otula moją skórę niczym jedwab, poczułam się niebiańsko. Te cudowne uczucie po krótkim czasie zamieniło się w gęsią skórkę.

Odwróciłam się przodem do mojego towarzysza, który okazał się stać tuż za mną.

- Nareszcie pan tu dotarł, panie de Villiers. - Uśmiechnęłam się słodko dla podkreślenia sarkastycznych słów.

- Och panno, Gwendolyn. Cóż za poczucie humoru.

- Cóż by pan beze mnie zrobił?

- Powiem pani w sekrecie — Tu się do mnie przybliżył. - że pewnie bym bez pani zginął. - To wystarczyło, abym się roześmiała. - Uwielbiam twój uśmiech, Gwenny.

Mój uśmiech się powiększył. Rozejrzałam się wokół i nagle przede mną pojawił się oślepiające światło...



"... Była dość rześka wiosenna noc - doskonały wieczór na wizytę tu na górze i pewnie również na
pocałunki. Roztaczał się stąd cudowny widok ponad sąsiednimi domami, a na wschodzie nad
dachami lśnił księżyc.
- Gdzie się podziewasz?! - zawołałam cicho w dół.
Z włazu wychynęła kędzierzawa głowa Gideona, a za nią cała jego reszta.
- Mogę teraz zrozumieć, że to twoje ulubione miejsce. -Zdjął plecak i ukląkł obok mnie.
Do tej pory nie zauważyłam, że to miejsce, szczególnie w nocy, naprawdę było romantyczne, z tym
morzem migoczących świateł, które zdawało się rozciągać w nieskończoność za pełną zawijasów
dekoracją kalenicy. Następnym razem może urządzimy sobie tu piknik, z miękkimi poduszkami i
świecami... Gideon mógłby przynieść skrzypce... i miejmy nadzieję, Xeme-rius będzie miał wtedy
wolne.
- Czemu się tak uśmiechasz? - spytał Gideon.
- Och, nic takiego, naszły mnie takie głupie myśli.
Gideon komicznie wykrzywił twarz.
- Ach tak? - Uważnie rozejrzał się wokół. - Okej. Powiedziałbym, że przedstawienie może się
zacząć.
Skinęłam głową i ostrożnie, po omacku, przedostałam się do kominów. W tym miejscu dach był
płaski, ale zaledwie pół metra za kominami zaczynał się spadek, oddzielony tylko metalową kratką
sięgającą do kolan. I - nieśmiertelna czy nie -uznałam lot w dół z czwartego piętra za niezbyt
pożądaną weekendową zabawę.
Otworzyłam klapkę wentylacyjną w pierwszym z szerokich kominów.
- Dlaczego akurat tutaj, Gwenny? - usłyszałam za sobą pytanie Gideona.
- Charlotta ma lęk wysokości - wyjaśniłam. - Nigdy nie odważyłaby się wejść na dach. - Wyjęłam
ciężkie zawiniątko z komina i ostrożnie zważyłam je w rękach.
Gideon zerwał się na równe nogi.
- Tylko go nie upuść - powiedział nerwowo. - Proszę.
- Nie bój się! - Musiałam się roześmiać, taki był przerażony. - Zobacz, potrafię nawet na jednej
nodze...
Gideon wydał z siebie coś jakby krótki pisk.
- To nie jest temat do żartów, Gwenny - sapnął. Najwyraźniej te nauki misteriów miały na niego
jednak większy wpływ, niż myślałam. Wyjął mi zawiniątko z ręki i przytulił, jakby to było dziecko.
- Czy to jest naprawdę...? - zaczął.
Z tyłu poczułam powiew zimnego powietrza.
- Nieee, ty głupku - zaskrzeczał Xemerius, wytykając głowę przez właz. - To stary ser, a
Gwendolyn przechowuje go tu na górze na wypadek, gdyby w nocy zrobiła się głodna.
Przewróciłam oczami i pokazałam mu, że ma spływać, co ku mojemu zaskoczeniu uczynił.
Zapewne Dzwoneczek był w tym momencie bardziej interesujący.
Tymczasem Gideon postawił chronograf na dachu i zaczął ostrożnie rozwijać materiał.
- Czy wiesz, że Charlotta dzwoniła do nas co dziesięć minut, żeby nas przekonać, że masz ten
chronograf? Na koniec nawet Marley był na nią wkurzony.
- Jaka szkoda - powiedziałam. - Ci dwoje są przecież wprost dla siebie stworzeni.
Gideon skinął głową. Potem zdjął ostatnią warstwę materiału i głośno wciągnął powietrze.
Delikatnie pogłaskałam gładko wypolerowane drewno.
- Oto i on.
Gideon milczał przez chwilę. Przez dobrych parę chwil, jeśli mam być szczera.
- Gideon? - spytałam zaniepokojona.
Leslie błagała mnie, bym poczekała jeszcze parę dni, żeby się upewnić, czy naprawdę można mu
ufać, ale ja ją zbyłam.
- Po prostu jej nie wierzyłem - wyszeptał w końcu. - Ani przez sekundę nie wierzyłem Charlotcie. -
Spojrzał na mnie i jego oczy w tym świetle były zupełnie ciemne. - Czy masz świadomość, co by
się stało, gdyby ktoś się o tym dowiedział?
Oszczędziłam sobie uwagi, że wie o tym całkiem sporo osób. I może dlatego, że Gideon sprawiał
wrażenie tak wytrąconego z równowagi, nagle ja też zaczęłam odczuwać strach.
- Naprawdę chcemy to zrobić? - spytałam i poczułam mdłości, które tym razem nie miały nic
wspólnego z zapowiedzią podróży w czasie. To, że dziadek wczytał moją krew do chronografu, to
była jedna sprawa. Ale to, co zamierzaliśmy zrobić teraz, to była zupełnie inna historia.
Zamknęlibyśmy krąg krwi, a skutki tego mogły być nieprzewidywalne. Mówiąc optymistycznie.
Moja pamięć zrekapitulowała szybko te wszystkie paskudne przepowiednie zawierające słowa
„wieczny" i „cierpienie" i dorzuciła jeszcze kilka szczegółów kończących się słowami „wszeteczny"
i „przeznaczenie". A fakt, że jestem nieśmiertelna, nie był dla mnie najmniejszym
pocieszeniem.
Co dziwne, to chyba właśnie moja niepewność wyrwała Gideona z odrętwienia.
- Czy chcemy to zrobić? - Pochylił się i dał mi szybkiego całusa w nos. - Serio mnie o to pytasz? -
Zdjął kurtkę i wyciągnął z plecaka łupy pochodzące z gabinetu doktora White'a. - Okej, zaczynamy.
Najpierw założył sobie gumową opaskę na prawe ramię i ją ścisnął. Potem ze sterylnego
opakowania wyjął strzykawkę i uśmiechnął się do mnie.
- Siostro! - powiedział rozkazującym tonem. - Latarka! Wykrzywiłam twarz.
- Można i tak - odpowiedziałam i poświeciłam mu na zgięcie łokcia. - Typowy student medycyny.
- Czyżbym w twoim głosie słyszał nutkę lekceważenia? - Gideon rzucił mi rozbawione spojrzenie. -
A ty jak to zrobiłaś?
- Wzięłam japoński nóż do warzyw - oświadczyłam nieco chełpliwie. - A dziadek zebrał moją krew
do filiżanki.
- Rozumiem. Stąd ta rana na twoim przegubie - odrzekł bez śladu rozbawienia, po czym wbił sobie
igłę w rękę i krew zaczęła spływać do rurki.
- I jesteś pewien, że dokładnie wiesz, co należy zrobić? -spytałam, wskazując brodą chronograf. -
To coś ma tyle różnych klapek i szufladek, łatwo można zakręcić nie tą zębatką.
- Nauka o chronografie to jeden z przedmiotów egzaminacyjnych, gdy zdobywa się stopień adepta,
a w moim przypadku to nie było tak dawno temu. - Gideon podał mi strzykawkę z krwią i zdjął
sobie opaskę z ramienia.
- Można by się zastanawiać, kiedy miałeś czas oglądać takie dzieła filmowe jak Dzwoneczek.
Gideon potrząsnął głową.
- Myślę, że odrobina respektu by ci nie zaszkodziła. Podaj mi rurkę. A teraz poświeć latarką na
chronograf. Tak, tak jest dobrze.
- Możesz spokojnie od czasu do czasu powiedzieć „proszę" i „dziękuję" - zauważyłam, podczas gdy
Gideon zaczął odmierzać krople swojej krwi do chronografu.
W przeciwieństwie do Lucasa ręce w ogóle mu przy tym nie drżały. Może kiedyś będzie z niego
dobry chirurg? Zdenerwowana zagryzłam dolną wargę.
- I trzy krople tutaj, pod głową lwa - mruknął Gideon ze skupieniem. - Teraz przekręcić to kółeczko
i przesunąć dźwignię. No, gotowe. - Opuścił rurkę, a ja odruchowo wyłączyłam latarkę.
We wnętrzu chronografu naraz zaczęło się obracać kilka kółeczek, coś zatrzeszczało, skrzypnęło i
zaszumiało, tak samo jak poprzednio. Potem skrzypienie stało się głośniejsze, a szum się wzmocnił
i brzmiało to niemal jak muzyka. Żar uderzył nas po twarzach, a ja wczepiłam się w ramię Gideona,
jakby zaraz miał zerwać się wicher, który mógłby zwiać nas z dachu. Ale zamiast tego rozbłyskały
po kolei wszystkie kamienie w chronografie, powietrze drżało i choć na początku mogło się
zdawać, że we wnętrzu chronografu szaleje ogień, teraz wokół nas zrobiło się nagle lodowato
zimno. Migoczące światło zgasło, a zębatki znowu znieruchomiały. Wszystko trwało nie dłużej niż
minutę.
Puściłam Gideona i pogładziłam włoski stojące mi dęba na przedramionach.
- To wszystko?
Gideon wziął głęboki wdech i wyciągnął rękę. Tym razem odrobinę drżała.
- Teraz zobaczymy - powiedział.
Wzięłam jedną z małych buteleczek laboratoryjnych doktora White'a i mu podałam.
- Bądź ostrożny. Jeśli to proszek, podmuch wiatru może go po prostu zwiać.
- To by może nie było najgorsze - mruknął Gideon. Odwrócił się w moją stronę. Oczy mu
błyszczały. - Widzisz? Pod dwunastą gwiazdą wypełnia się przyrzeczenie.
Miałam w nosie dwunastą gwiazdę. Teraz wolałam skupić się na mojej latarce.
- No, dawaj - powiedziałam niecierpliwie, pochyliłam się do przodu, a Gideon wysunął maleńką
szufladkę.
Trzeba przyznać, że byłam rozczarowana. Po tych wszystkich tajemnicach i gadaninie o misteriach
byłam straszliwie rozczarowana. W szufladce znajdował się nie płyn, jak przewidywała Leslie („na
pewno jest czerwony jak krew", powiedziała z szeroko otwartymi oczami), ani proszek, ani żaden
kamień.
To była substancja, która wyglądała jak sól. Jak szlachetna sól, masa drobniutkich opalizujących
kryształków.
- Szaleństwo - wyszeptałam. - Nie do wiary, że dla tych paru okruchów podejmowano od wieków
tak ogromny trud.
Gideon osłonił szufladkę dłonią.
- Najważniejsze, żeby nikt się nie dowiedział, że znaleźliśmy się w posiadaniu tych okruchów -
rzekł w napięciu.
Skinęłam głową. Pomijając tych, którzy już o tym wiedzieli.
- Lepiej się pospiesz - syknęłam.
Nagle wyobraziłam sobie, że lady Arista, która, o ile mi było wiadomo, nie bała się nikogo i
niczego, a już na pewno wysokości, wygrzebuje się z włazu i wyrywa nam buteleczkę.
Gideon najwyraźniej pomyślał coś podobnego, bo zupełnie nieuroczyście napełnił buteleczkę i
szybko ją zamknął. Dopiero gdy schował ją do kieszeni kurtki, wyraźnie odetchnął.
W tym momencie przyszła mi jednak do głowy inna myśl.
- Teraz, gdy chronograf spełnił swoje zadanie, może w ogóle już nie będzie działał - powiedziałam.
- Zobaczymy - odrzekł Gideon i uśmiechnął się do mnie. -A zatem ruszajmy do 1912 roku..."




Kiedy powróciłam do świata żywych, pierwsze co zobaczyłam to cudowne zielone oczy, w które chciałam patrzeć i nie przestawać.

- Co się stało? - Zdziwiłam się, że nadal stałam.

- Odpłynęłaś, ale na szczęście byłem za tobą i o mnie się oparłaś.
Chłopak delikatnie pogładził mnie po policzku. Dzięki temu nic nieznaczącemu gestowi poczułam się o wiele lepiej.

- To było takie dziwne. - Szepnęłam, spoglądając na swoje stopy.

- CO takiego kochanie?

- Miałam coś jak by prześwit pamięci. Coś na wzór podróży w czasie, w której widzę sama siebie.

I jak na zawołanie zaczęła się powtarzać sytuacja. Twarz Gideona rozmazała mi się przed oczami, aż zniknął.




"Usłyszałam kroki na schodach. Ktoś biegł na górę. Nie, to były dwie osoby. Cholera! Czy nie można tu sobie spokojnie postać przez parę minut? Co teraz? Zdecydowałam się na pokój naprzeciwko, za moich czasów pracownię klasy szóstej. Klamka w drzwiach się zacięła i trwało  parę sekund, nim pojęłam, że powinnam ją podnieść, a nie naciskać w dół. 

Gdy wreszcie zdołałam się wśliznąć do środka, kroki rozbrzmiewały już całkiem blisko. Również tutaj w kandelabrach na ścianach płonęły świece. Jakże lekkomyślne było pozostawianie ich zapalonych bez nadzoru! A mnie urządzano awantury nawet wtedy, gdy zdarzyło mi się zapomnieć w szwalni zdmuchnąć małą świeczkę do podgrzewacza. 

Rozejrzałam się za jakąś kryjówką, ale pomieszczenie było bardzo skąpo umeblowane. Stało tu coś w rodzaju sofy na wygiętych pozłacanych nogach oraz tapicerowane krzesła, nic, za czym można by się schować, jeśli się było większym od myszki. Nie miałam innego wyjścia, jak ukrcsię za jedną z sięgających podłogi złotych kotar. Była to mało oryginalna kryjówka, ale w końcu  przecież nikt mnie nie szukał.

 Z korytarza dobiegły mnie glosy.

- A ty dokąd się wybierasz? - usłyszałam głos mężczyzny, chyba dość rozwścieczonego. 

- Wszystko mi jedno! Byle dalej stąd - odpowiedział inny głos. 

To był głos dziewczyny, a mówiąc ściślej, dziewczyny zanoszącej się płaczem. Ku mojemu  przerażeniu wbiegła właśnie do lego pokoju. A za nią ów mężczyzna. Przez kotarę widziałam ich  płaskie cienie. 

Tego można się było spodziewać! Ze wszystkich pomieszczeń na górze musieli sobie wybrać właśnie to, w którym się ukryłam.

- Zostaw mnie w spokoju - powiedziała dziewczyna. 

- Nie mogę cię zostawić - odparł mężczyzna. - Zawsze kiedy zostawiam cię samą, robisz coś nieprzemyślanego. 

- Idź sobie! - Nigdzie nie pójdę. Posłuchaj, przykro mi, że to się wydarzyło. Nie powinienem był do tego dopuścić. 

- Ale dopuściłeś! Bo wpadła ci w oko! 

Mężczyzna roześmiał się cicho. 

- Ty jesteś zazdrosna. 

- Chciałbyś!  

No pięknie! Kłócący się kochankowie! To może potrwać. Chyba uświerknę za tą kotarą, nim wrócę do swoich czasów i niespodziewanie pojawię się przy oknie na lekcji pani Counter. Może  jej powiem, że brałam udział w doświadczeniu z fizyki. Albo że przez cały czas tam byłam, a ona mnie po prostu nie zauważyła. 

- Hrabia będzie się zastanawiał, gdzie się podzialiśmy - powiedział męski głos. 

- Niech ten twój hrabia wyśle na poszukiwania swojego przyjaciela z Transylwanii. Po prawdzie to on wcale nie jest hrabią. Jego tytuł jest tak samo fałszywy jak różane policzki tej... jak ona się nazywała? - Dziewczyna gniewnie prychnęła. 

To mi się wydało jakoś dziwnie znajome. Bardzo znajome. Ostrożnie wyjrzałam zza kotary. Oboje stali tuż przy drzwiach, zwróceni do mnie profilami. 

Dziewczyna była naprawdę dziewczyną i miała na sobie fantastyczną suknię z ciemnoniebieskiego jedwabiu, przetykaną brokatem, ze spódnicą tak szeroką, że chyba trudno  byłoby w niej przejść przez normalne drzwi. Miała śnieżnobiałe włosy, upięte w przedziwny kok na czubku głowy i opadające stamtąd swobodnymi lokami na ramiona. To musiała być peruka. 

Także mężczyzna miał białe włosy, związane na karku kokardą. Mimo tych siwych włosów oboje wyglądali na bardzo młodych i bardzo ładnych, przede wszystkim mężczyzna. Właściwie był to raczej chłopak, w wieku może osiemnastu, może dziewiętnastu lat. Był tak przystojny, że aż mi zaparło dech w piersiach. Można by powiedzieć, idealny męski profil. Wprost nie mogłam oderwać od niego wzroku. Wychyliłam się zza kotary znacznie dalej, niżby należało. 

- Już nie pamiętam, jak się nazywała - odrzekł chłopak, ciągle jeszcze z uśmiechem. 

- Kłamca! 

- To nie wina hrabiego, że Rakoczy tak się zachowuje - powiedział chłopak już całkiem  poważnie. - Z pewnością go za to ukarze. Nie musisz lubić hrabiego, musisz go tylko szanować. 

Dziewczyna znowu lekceważąco prychnęła przez nos i znowu wydało mi się to dziwnie znajome.

 - Nic nie muszę - burknęła i gwałtownie odwróciła się w stronę okna. 

To znaczy odwróciła się w moją stronę. Chciałam się schować za kotarą, ale nagle znieruchomiałam. 

To niemożliwe! 

Ta dziewczyna miała moją twarz. Patrzyłam w moje własne, wystraszone oczy! 
Dziewczyna zdawała się równie zaskoczona jak ja, ale udało jej się szybciej dojść do siebie. Gest, jaki zrobiła ręką, był jednoznaczny.

Schowaj się! Znikaj stąd!

Oddychając z trudem, wsunęłam głowę z powrotem za kotarę. Kim ona była? Przecież to nie mogło być zwykłe podobieństwo. Po prostu musiałam jeszcze raz popatrzeć. 

- Co to było? - usłyszałam głos chłopaka. 

- Nic - powiedziała dziewczyna. 

Czy to był może mój głos?

- Pod oknem. 

- Nic tam nie ma! 

- Ktoś mógłby stać za kotarą i nas podsłu... - Zdanie urwało się niespodziewanie.  

Nagle zapanowała cisza. Cóż się tam znowu mogło stać?

Bez zastanowienia odsunęłam kotarę na bok. Dziewczyna, która wyglądała tak jak ja, przycisnęła wargi do ust chłopaka. Zrazu pozwolił na to zupełnie biernie, potem zaś objął ją obiema rękami w talii i mocniej przyciągnął do siebie. Dziewczyna zamknęła oczy. 

Raptem w moim żołądku zatańczyły motyle. Dziwnie było przypatrywać się sobie samej, jak całuję się z chłopakiem. Moim zdaniem robiłam to całkiem nieźle. Było dla mnie jasne, że dziewczyna pocałowała go tylko  po to, by odwrócić jego uwagę ode mnie. Miło z jej strony, ale dlaczego to zrobiła? I jak mam  przejść kolo nich niezauważona? 

Motyle w moim brzuchu przeistoczyły się w trzepoczące się ptaki i obraz całującej się pary zamazał mi się przed oczami."



                                    ***



Zaczęłam mieć tego dość. Dziś już kolejny raz omdlałam, ale przynajmniej na dobór złego konsekwencjami tego były powroty pamięci, co mnie bardzo cieszyło. Po mojej kolejnej utracie przytomności na dachu Gideon stwierdził, że powinniśmy wrócić do środka domu. W sumie to mu się nie dziwię takiej decyzji. Pewnie zareagowałabym dokładnie tak samo, jeśli chodziłoby o niego.
Chłopak pomógł mi zejść po drabinie i powoli asekurując mnie od tyłu, zaprowadził do mojego pokoju. Szczerze to było urocze z jego strony, że tak się o mnie martwił.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, chwycił mnie pod nogi i przytrzymaj za plecy. Po prostu wziął mnie na ręce i od progu do samego łóżka zaniósł mnie i ostrożnie położył na miękkiej pościeli. Sam usiadł obok i rozejrzał się dokładnie.

- Trochę tu się zmieniło.

- Nie rozumiem, co masz na myśli? - Zaczęłam się w niego intensywnie wpatrywać, bacznie obserwując każdy jego ruch.

- Ostatnim razem jak tu byłem, na ścianach miałaś mnóstwo zdjęć. - już chciałam otworzyć buzię, ale mnie uprzedził. - Mam na myśli, jak tu byłem przed wyjazdem w nadziei, że zostawiam cię w dobrych rękach. - Odparł smutno.

- Hej. - Szepnęłam, siadając, po czym dotknęłam jego ramienia. - Wszystko będzie dobrze. Nie musisz się niczym martwić.

Chłopak się zaśmiał.

- Jesteś niesamowita. - Zmarszczyłam brwi. - To ja powinienem pocieszać cię, a ty to robisz w stosunku do mnie.

- No wiesz. - Machnęłam ręką w żartobliwy sposób. - Po prostu już jestem taka. Niektórzy ludzie uczą się być tacy, a inni się już tacy rodzą. - Znów się zaśmiał, a ja dołączyłam do niego.





Jak już pewnie zauważyliście, są tu znowu kolejne fragmenty z książki.
To tak fragment 1. jest z „Zieleń szmaragdu” w książce zaczyna się na stronie 345.
Fragment 2. jest z „Czerwień rubinu” zaczyna się na stronie 100. ; -)

Uprzedzam z góry, że jak Gwenny będzie sobie przypominać kolejne zapomniane części swojego, życia będę umieszczać konkretne fragmenty. Jeszcze raz przepraszam za tak denny rozdział, ale mam nadzieję, że i tym razem kij ma dwa końce.


Mam nadzieję, że mimo późnej pory ktoś to przeczyta i zostawi po sobie ślad. 

Pamiętaj. Czytasz, komentuj!


czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 5


Wiem, że czekaliście na rozdział dość długo, ale mam nadzieję, iż nikogo nim nie zawiodłam. Pewnie zorientujecie się, że jest ciupkę inny od pozostałych, ale takie frag męty mogą się pojawić w kolejnych rozdziałach.




                                               " Są oso­by, które się pa­mięta,
                                                   i oso­by, o których się śni. "




- Wieżę. - Odparłam po chwili niepewności.

Chłopak odetchnął z ulgą, na co ja się uśmiechnęłam. Można by pomyśleć, że to jest głupie, ale według mnie jest inaczej. W jego oczach można wszystko wyczytać. Nadzieję, radość, ulgę i miłość. To piękne uczucie pojawia się za każdym razem, kiedy mnie widzi. Szybko o zauważyłam, ale byłam głupia, iż nic z tym nie zrobiłam. Tak zwaną prawdę miałam na wyciągnięcie ręki. Może właśnie tego mi brakowało? Może mi właśnie jego brakowało?

Nagle poczułam przypływ zmęczenia. Oczy zaczęły się kleić i ziewnęłam.

- Ktoś tu jest zmęczony? - Zmarszczyłam czoło.

Spojrzałam w jego zielone oczy i wszystko wokół zaczęło się rozmazywać. Dokładnie jak wtedy. Ale tym razem było zupełnie inaczej.

Na tkaninie mojej sukni powoli rozszerzała się plama krwi. Kolory szybko zniknęły z mojej twarzy,
która stała się równie biała jak peruka. Ze zdumieniem patrzyłam, jak moje powieki drżą, a potem
się zamykają.

Ale ta część mnie, która unosiła się w powietrzu, mogła nadal wszystko obserwować.
Widziałam Pierwszego Sekretarza leżącego nieruchomo obok świecznika. Miał dużą krwawiącą
ranę na skroni.

Widziałam, jak Gideon, pobladły z gniewu, naciera na Alastaira. Lord zrobił unik w kierunku drzwi
i odparowywał szpadą uderzenia, ale po kilku sekundach Gideon zdołał zapędzić go do kąta.

Widziałam, z jakim zapamiętaniem się pojedynkowali, choć tu na górze szczęk broni wydawał się
nieco przytłumiony.

Lord zrobił wypad i spróbował zanurkować pod lewą ręką Gideona, ale ten przejrzał jego zamiary i
niemal w tym samym momencie z całej siły pchnął go w nieosłonięte prawe ramię. Alastair
popatrzył z niedowierzaniem, a po chwili jego twarz zniekształcił niemy krzyk. Palce wyprostowały
się i szpada z brzękiem uderzyła o podłogę: Gideon przygwoździł ramię lorda do ściany. Tak
unieruchomiony lord zaczął - mimo bólu, jaki bez wątpienia odczuwał - miotać wściekłe
przekleństwa.

Gideon odwrócił się od niego, nie zaszczycając go już ani jednym spojrzeniem, i rzucił się obok
mnie na podłogę. To znaczy obok mojego ciała, bo ja, tak jak wcześniej, unosiłam się bezużytecznie
w powietrzu.

- Gwendolyn! O mój Boże! Gwenny! Proszę, nie! - Przycisnął pięść do miejsca pod moją piersią,
gdzie szpada pozostawiła maleńką dziurkę w sukni.

- Za późno! - zagrzmiał lord Vader. - Czy nie widzisz, panie, jak uchodzi z niej życie?

- Ona umrze i nie zmienisz tego, panie! - zawołał ze swego miejsca pod ścianą także lord Alastair,
uważając, by nie ruszać przygwożdżoną ręką. Krew spływała, tworząc małą kałużę obok jego stóp.
- Przeszyłem serce demona!

- Zamknij się! - uciszył go Gideon, który teraz położył obie dłonie na mojej ranie i naciskał na nią
całym ciężarem swojego ciała. - Nie pozwolę, żeby się wykrwawiła. Jeśli teraz w porę... - Zrozpaczony przełknął ślinę. - Nie możesz umrzeć, słyszysz, Gwenny?

Moja pierś unosiła się jeszcze i opadała, skórę pokrywały drobniutkie kropelki potu, ale nie można
było wykluczyć, że lord Vader i lord Alastair mają rację. W końcu fruwałam w powietrzu jako
mieniąca się drobinka pyłu, a moja twarz, tam na dole, nie miała już w sobie ani kropli krwi. Nawet
wargi zrobiły się szare.

Łzy popłynęły Gideonowi po policzkach. Wciąż jeszcze z całej siły przyciskał ręce do mojej rany.

- Zostań ze mną, Gwenny, zostań ze mną - szeptał, a ja nagle straciłam wszystko z oczu.

W tej samej chwili poczułam znów pod sobą twardy grunt, tępy ból w brzuchu i cały ciężar mojego
ciała. Rzężąc, zaczerpnęłam powietrza i wiedziałam, że na następny oddech nie będę już miała sił.

Chciałam otworzyć oczy, żeby po raz ostatni zobaczyć Gideona, ale nie dałam rady.

-Kocham cię, Gwenny, proszę, nie zostawiaj mnie - powiedział Gideon i to było ostatnie, co
usłyszałam, nim wpadłam w otchłań.

Gwałtownie otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą kilka twarzy: pana Giordano, Falka... Jedna z nich należała do niego. Szybko wstałam i niczym wiatr popędziłam prosto w jego ramiona. Nie sprzeciwił się, wręcz przeciwnie mocno mnie przytulił, otulając poczuciem bezpieczeństwa. Uczucie było magiczne. Miałam wrażenie, że zaraz uniesiemy się w powietrze lub znajdziemy gdzieś indziej. Wtuliłam się mocniej w Gideona.

- Yhym. - Rozbrzmiało chrząknięcie pana Giordano. - Nie chcę przeszkadzać, ale jest już późno i Grace domaga się powrotu panny Gwendolyn do domu. - Uśmiechnęłam się słabo na tę wieś. Nie chciałam opuszczać klatki ramion chłopaka. Wydaje mi się, że to wyczół, bo powiedział:

- Odwiozę Gwenny. - Oznajmił i puścił do mnie oczko. Ten gest raczej mi do niego nie pasował, chociaż było to urocze.




                                                        ***




Jesteśmy już w połowie drogi do mojego domu, całą tę drogę przejechaliśmy w ciszy, ale coś mi się zdaje, że to tylko chwilowe.

- Gwen co się wtedy stało? - Miałam rację! I skąd ja to wiedziałam? Zmarszczyłam czoło. - Chodzi mi o, to gdy zemdlałaś w gabinecie... - Uśmiechnęłam się.

- Przypomniałam sobie... - Powiedziałam prawie szeptem, ale to wystarczyło, aby usłyszał.

- Ale co? - Odparł radośnie. Wydaje się przejęty.

- Jak prosiłeś, abym nie umarła. - Rozszerzył oczy. Już wiedziałam, że wie, o co chodzi.

Nagle podjechaliśmy pod same drzwi mojego domu. Gideon szybko wyłączył silnik i wyskoczył z samochodu. Obszedł maskę i otworzył mi drzwi. Kiedy wysiadłam, złapał mnie w pasie, podniósł — Oparłam ręce na jego ramionach — i obrócił się wraz ze mną wokół własnej osi.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - Powiedział, gdy ja piszczałam.

Postawił mnie na chodniku, tuż przed sobą zaledwie trzy centymetry dzieliły nas od siebie. Swoje dłonie z jego ramion przesunęłam na jego tors. Przez cieniutką koszulkę wyczułam jego mięśnie. Nasze wzrok spotkał się i nagle chłopak chwycił moją twarz i namiętnie pocałował. W tym geście również można wyczuć tęsknotę, szczęście i miłość. Kiedy się od siebie odkleiliśmy, zauważyłam kątem oka, że w oknie sypialni Charlotty poruszyła się firanka. Od razu wiedziałam, iż nas podglądała.

- Wejdziesz? - Zapytałam z nadzieją. Ale kiedy zobaczyłam w jego oczach lekką, niepewność szybko dodałam. - Dobrze wychowany kawaler nie odmówiłby damie.

- Panno Shepard, czy widzi tu gdzieś pani ową damę? - poważny ton sprawił, iż stało się to zabawne.

- Panie de Villiers, komik z pana jak ze mnie baletnica. - Odparłam tym samym.

- Cóż panno Shepard, w takim razie musi pani tańczyć cudownie. - Uśmiechnął się szeroko, ukazując śnieżnobiałe zęby.

- To jak, wchodzisz?



Pamiętaj. Czytasz, komentuj!