niedziela, 28 czerwca 2015

Liebster Blog Award!!!

Bardzo dziękuję za nominację Wiktorii Roczkowskiej, która prowadzi: Jak można ich nie kochać... Dary Anioła dalsza opowieść., Witaj w piekle oraz 13 - szczęśliwa liczba. Czy dla bohaterów trylogii czasu też będzie szczęśliwa?. Naprawdę nie spodziewałam się tego zwłaszcza, iż dopiero zaczęłam tego bloga prowadzić, a u proszę.  Tak niespodziewana NOMINACJA!



Dla przypomnienia: Nominacje są otrzymywane od innych blogerów, za „dobrą robotę". Jest dla blogerów o mniejszej liczbie obserwatorów. Należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała, dalej ty nominujesz 11 osób, oczywiście informujesz ich o tym oraz zadajesz 11 pytań. Nie nominujemy bloga osoby, która cię nominowała.



Pytania od Wiktorii Roczkowskiej:


1. Ulubiona książka/seria książek?

♥ „Dary Anioła”
♥ „Trylogia Czasu”
♥ „Selekcja”
♥ „Niezgodna”
♥ „Kroniki Obdarzonych”
♥ „Trylogia Cieni”
♥ „Klątwa Tygrysa”
♥,, Immortal City”
♥,, Saga księżycowa''
♥,, Poza czasem”
♥,,Diabelskie maszyny”

Jest tego znacznie więcej.☻☺Nie umiem wybrać.

2. Ulubiony aktor/aktorka?

-Jest cała lista. Wypiszę tylko kilku.

2. Aktorki:

Lily Collins
Maria Ehrich
Jennifer Aniston
Jennifer Lopez
Jenny McCarthy
Kristen Stewart

2. Aktorzy:

Jannis Niewöhner
Daniel Radcliffe
Robert Pattinson
Adam Sandler
3. Co najbardziej lubisz w książkach? (np. fabułę, bohaterów, świat w nich przedstawiony).

W książce cenię: fabułę, rozwinięcie akcji, świat w nich przedstawiony, Osobowości bohaterów, to jak lektura mnie wciąga...

4. Dlaczego założyłaś/eś bloga?

Ponieważ przyszła mi do głowy nowa historia na ciąg dalszy jednej z moich ulubionych książek. Trylogia czasu jest dla mnie bardzo ważną serią, ponieważ dzięki tym książką naprawdę zaczęłam czytać. Twórczość Gier otworzyła przede mną drzwi do nowego świata. Będę tej kobiecie wdzięczna za to do końca życia.

5. Ulubiony film?

Nie umiem wybrać, a jeśli bym miała wypisywać wszystkie zajęło by mi to co najmniej rok. (Nie żartuje).

6. Ulubiona piosenka?

-Obecnie to te utwory:

Ellie Goulding - Love Me Like You Do
Trailer Song - Crazy In Love
Demi Lovato - Give Your Heart a Break
Miley Cyrus - Party In The U.S.A
Ellie Goulding - Beating Heart
Sofi de la Torre - Fester
Sofi de la Torre - Recognise Me
Sofi de la Torre - Perfet Fall
Sofi de la Torre - Wings

I jeszcze kilkanaście innych.

7. Lody czy ciastko?

Nie potrafię wybrać. ;-)

8. Kawa czy herbata?

Zdecydowanie herbata.

9. Czy masz jakieś zwierzątko domowe? Jeśli tak to, jakie?

Mam rybki. : -D

10. Kiedy założyłaś/eś pierwszego bloga?

Pierwszego bloga założyłam 16 listopada 2014 ( Dary anioła - opowiadania)


NOMINUJĘ!:



Moje pytania: 

  1. Co sądzisz o mojej twórczości?
  2. Czy masz jakieś uwagi co do moich blogów?
  3. Jaki jest twój ulubiony cytrus?
  4. Jakie miejsce chciał/a byś odwiedzić w ciągu wakacji?
  5. Czujesz to że są już wakacje?
  6. Jaka jest twoja ulubiona książka?
  7. Co cię zainspirowało do założenia bloga o takiej tematyce?
  8. Jakie jest twoje największe marzenie. 
  9. Czy twoim zdaniem mam szanse na wybicie się jako pisarka?
  10. Jaka jest twoja ulubiona czekolada?
  11. Jaki smak lodów najbardziej lubisz?

wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 2


Wiem, że rozdział krótki, ale mam nadzieję, że się spodoba. Szczerze planowałam go dodać za kilka dni i dłuższy, ale jednak po namyśle stwierdziłam NIE. Dodam dzisiaj ten kawałek. Dedykuję go wszystkim zniecierpliwionym i złaknionych więcej. : -P
Pamiętajcie o komentarzach!


                                                         "Czas pytań 
                                           -Jak by kiedykolwiek był inny".
                                                (Adam Wiesław Kulik) 



Nie wiem kim on jest, ale bez przerwy myślę jedynie o tym pocałunku. Może był bardziej brutalny niż namiętny, ale jednak to było mojemu ciału takie znajome. Jego ciepłe usta złączone w jedność z mymi. Nie wierzę.

- Kochanie odwróć się. - Poleciła Madame Rossini.

Szybko zrobiłam to, co mi kazano, a kobieta zaczęła przyczepiać szpilki do sukni. Kreacja jest obszerna i długa. Z tyłu ma lekki tren, a odcienie bieli oraz złota idealnie ze sobą współgrają. Rękawy, które kończą się tuż przed moimi łokciami, są z koronki tak jak i większość stroju. Górna część sukni ma przyczepione iskrzące się w świetle kamyki tworzące wzory przypominające kwiaty.

- Auć! - Pisnęłam w momencie, kiedy kobieta lekko wbiła mi szpilkę w plecy. Naprawdę zabolało.

- Przepraszam. - Szybko zareagowała kobieta. - Kochanie teraz musimy to z ciebie zdjąć i biorę się za wprowadzanie poprawek. Tu es magnifique. - Zaczęła się zachwycać swoim dziełem.- Będziesz wyglądać cudownie. - Westchnęła głęboko, a ja zaczęłam chichotać.

Po kilku minutach gimnastyki, aby zdjąć tę suknię byłam wolna i już w swoich ubraniach.

- Pamiętaj o paznokciach łabędzia szyjko. - Pogroziła mi palcem. - Nie mogą być kolorowe w przeszłości. - Uśmiechnęłam się nieśmiało.

- Wiem Madame Rossini.

Nagle kobieta jęknęła. Spojrzałam na nią. Wydawała się lekko rozdrażniona. Podążyłam za jej wzrokiem. Okazało się, że kobieta spoglądała na zegar umieszczony wysoko na ścianie. Wróciłam wzrokiem do mojej towarzyszki.

- Kochanie chyba już czas iść na elepsje. - Oznajmiła melodyjnym głosem.

- Chyba ma pani rację.


                                           ***


Zaczęłam podążać licznymi korytarzami. Dobrze, że udało mi się zapamiętać rozkład budynku. Jednak jeszcze szczęście mi dopisuje. W trakcie drogi zrobiłam przystanek w bibliotece i wzięłam kilka książek, które mogą mieć jakieś powiązanie z datą kolejnej misji. Mam nadzieje, że do niej nie dojdzie.

Z lekturami skierowałam się do pokoju z chronografem, który był moim celem. Na miejscu czekał już na mnie Pan Giordano. Wydawał się podenerwowany, zapewne czekaniem na mnie.

- Nareszcie. - Odezwał się, wstając z krzesła.

- Przepraszam panie Giordano. - Jęknęłam. - Po drodze wpadłam jeszcze do biblioteki... - Zaczęłam się tłumaczyć.

- Dobrze, już dobrze panno Gwendolyn. - Zaczął wycierać czoło chusteczką. - Zacznijmy.

Podeszłam na miejsce i włożyłam palec wskazujący do odpowiedniego otwór w maszynie. Mężczyzna kręcił przyrządami z boku chronografa. Po kilku sekundach poczułam ukucie i ukazało się rubinowe światło. Mój żołądek się przekręcił, a głowa zaczęła pulsować.

Nagle wszystko się rozmazało, a ja wylądowałam w innym miejscu. Było tam ciemno i chłodno. Zaczęłam szukać włącznika światła. Udało się! Żarówka wisząca tuż pod sufitem rozbłysła ukazując całe pomieszczenie, którego głównym punktem była zielona sofa. Kuzynka sofa. Uśmiechnęłam się na tę idiotyczną myśl. Skąd mi to w ogóle przyszło do głowy?

Usiadłam na sofie. Nawet nie wiem, w którym roku się obecnie znajduję! Otworzyłam pierwszą lepszą książkę znajdującą się na górze stosika, który tu przytaszczyłam i położyłam obok, jak siadałam.

Każda strona była ciekawsza od poprzedniej. Zatracałam się w każdym napisanym słowie. Lekkość lektur wraz z ich zawartością tworzyło niebezpieczną mieszankę. Wciągało niesamowicie.

Poskoczyłam do góry na dźwięki dobiegające z drugiego końca pokoju. Podniosłam wzrok i okazało się, że przede mną stoi brunet, który pocałował mnie w korytarzu.

- Gwendolyn. - Wypowiedział moje imię, pieszcząc jego każdą sylabę.

CO on tutaj robi?! Brunet zaczął podchodzić do mnie, a moje serce walić jak oszalałe. O co tu chodzi? Dlaczego mój umysł i ciało reaguje na niego inaczej? Bywa to takie dezorientujące.

- Gwany? - Zaczął być coraz ostrożniejszy. Wyglądało to tak, jak by podchodził do zwierzyny, której nie chce spłoszyć.

- Kim jesteś? - Rozszerzył oczy, jak do jego uszu dotarło moje pytanie.

Wstałam gwałtownie, na co on zareagował automatycznie i się zatrzymał.

- Odpowiadaj.

- Kochanie dobrze się czujesz? - Chłopak wyglądał na zszokowanego.

- Nie nazywaj mnie tak i odpowiadaj!

- Nic nie rozumiem Gwany. Co tu się dzieje? - Czy on udaje idiotę? Bo na owego nie wygląda.



niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 1


I oto pierwszy rozdział! Mam ogromną nadzieję, iż wam się spodoba. Przepraszam za błędy które mogą się pojawić i życzę miłego czytania. Pamiętajcie o tytułach piosenek!




                                                        "Wiem, pewnie gubię
                                                        się gdzieś po drodze."



Powoli otworzyłam oczy i syknęłam z bólu. Od kilku dni miewam okropne bóle głowy. Doktor White twierdzi, że to z czasem będzie przechodzić. To takie dziwne. Od tamtego feralnego zdarzenia w 1896 roku. niewiele pamiętam. Wspomnienia powracają powoli, ale jednak. Nie kojarzę osób, które mnie znają. Próbuję sobie jakoś radzić, ale jednak to nie jest łatwe. Wszystko wokół wydaje się takie nowe, takie inne. Bywa to strasznie irytujące.

Powoli usiadłam na łóżku i skierowałam się do szafy, z której wyjęłam kilka ubrań, po czym ruszyłam do łazienki. Na korytarzu nie spotkałam ani jednej żywej duszy.

Pod prysznicem pozwoliłam, aby ciepła woda masowała moją skórę. TO takie niebiańskie uczucie. Zamknęłam oczy i rozprowadzałam po skórze różany żel pod prysznic. Jego zapach zaczął unosić się po całym pomieszczeniu.


Po kilku chwilach zakręciłam kurki, owinęłam się ręcznikiem, a z drugiego zrobiłam turban na głowie. Z kosmetyczki wyjęłam kilka rzeczy, umyłam zęby i zaczęłam robić sobie makijaż oraz malować paznokcie. Po skończeniu włożyłam sukienkę bez ramiączek z grynszpanową, kwiecistą spódnicą i białą górą. Do tego założyłam katanę z rękawami trzy czwarte i turkusowe botki na wysokim obcasie. Spryskałam się ulubionymi perfumami i założyłam dobraną do stroju biżuterię.



Od razu po wyjściu z łazienki udałam się do jadalni. Okazało się, iż są tam wszyscy. Kiedy wchodziłam do pomieszczenia, zebrani odwrócili się przodem, do mnie.

- Gwendolyn — Odezwała się Lady Arista. Na jej twarzy ukazał się lekki uśmiech, a w głosie wyczułam coś na rodzaj zadowolenia czy dumy. Poczułam, jak na moich policzkach tworzą się lekkie rumieńce.

Przeszły mnie lekkie dreszcze w momencie, kiedy padł na mnie morderczy wzrok Charlotty. O dziwo nie przejęłam się nim.

- Dzień dobry. - Powiedziałam cicho, siadając na swoim miejscu, przy stole.

- Witaj kochanie. - Odezwała się mama. - Jak ci minęła noc? - Spytała z troską.

- Dobrze, dziękuję. - Odpowiedziałam automatycznie. - Rano miałam tylko lekkie bule głowy, ale szybko minęły. - Mówiąc, to nabijałam na widelec kawałek naleśnika.

- No jasne. - Odezwała się dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie. Słowa wypływające z jej ust były skąpane w pogardzie. Co ja jej takiego zrobiłam? Nagle się uśmiechnęła pod nosem. - No ale ... ciekawe czy jak Gideon w końcu wróci z Włoch z Falkiem, też będzie znosił tę całą błazenadę, którą tworzysz Gwanny. Przecież ci nic nie jest! Po co więc ten teatrzyk? - Mówiła wszystko z ogromnym przejęciem.

- Charlotto. - Skarciła ją rudowłosa kobieta siedząca po jej prawej stronie. Z tego, co kojarzę ma na imię Glenda i jest jej matką. Biedna kobieta.

Próbowałam sobie przypomnieć osobę o imieniu Gideon, ale nic, czarna otchłań. Znów to samo. Mam nadzieję, że uda mi się coś dowiedzieć.

- Nic się nie stało. - Skłamałam. Ona zawsze musi dorzucić swoje trzy grosze!

Przez pewien czas jedliśmy w niezręcznej ciszy. Moje młodsze rodzeństwo zapewne jeszcze śpi. W końcu to pierwszy weekend wakacji. Strasznie cieszę się z tego, bo mam nadzieję, że uda mi się przez ten okres wolnego wszystko ogarnąć.

- Kim jest Gideon? - Zapytałam nieśmiało, kończąc potrawę. W momencie, kiedy to wypaliłam Charlottcie wypadł widelec z dłoni.

- Pytasz tak na poważnie? - Dziewczyna pokręciła głową. - On normalnie padnie, jak to usłyszy. - Zaśmiała się cicho.

Wzięłam głęboki oddech. Dlaczego ONA musi bić taka? Bez przerwy mam nadzieję, że przestanie bawić się ze mną w ciuciubabkę...

- Panno Gwendolyn. - Z zamyśleń wyrwał mnie Pan Bernhard. Odwróciłam głowę w stronę mężczyzny. - Jest już samochód.

- Dziękuję Panie Bernhard. - Odpowiedziałam. Mężczyzna skinął głową i wycofał się z pokoju.

Pożegnałam się ze wszystkimi i popędziłam do pokoju po torbę. Spakowałam do niej kilka niezbędnych rzeczy i zbiegłam po schodach na dół. Pożegnałam się z bliskimi i wyszłam na zewnątrz.

Limuzyna już na mnie czekała. W momencie, kiedy wyszłam przez drzwi, jeśli dobrze pamiętam, to był Pan Giordano, który wyszedł z samochodu i otworzył mi drzwi od strony pasażera znajdujące się z tyłu.

- Panno Gwendolyn. - Przywitał mnie mężczyzna. Uśmiechnęłam się przyjaźnie do niego. - Już na nas czekają. - Skinęłam głową i zajęłam miejsce na tylnej kanapie.

Jechaliśmy w ciszy dobre dziesięć minut, a z tego jakieś sześć już staliśmy i w niekończącym się korku.

- Kim jest Gideon? - W końcu wyrzuciłam z siebie pytanie, które od dłuższego czasu zaprzątało moją głowę.

Pana Giordano zatkało moje pytanie. Wyglądał, jakby chciał mi odpowiedzieć na to, ale nie mógł. Zabolało mnie to. Co się dzieje? Przecież to proste pytanie. Może również odpowiedzieć, iż tego nie wie.

- Panie Giordano. Niech przynajmniej pan będzie ze mną szczery. - Zaczęłam łamiącym się głosem. - Czyje się osaczona a z drugiej strony wiem, iż wszyscy wokół okłamują mnie. Panie Giordano. - Już naprawdę błagałam. Mężczyzna westchnął.

- Mogę jedynie powiedzieć, że Gideon de Villiers, to jedynasty z kręgu dwanaściorga...

- Czyli jest diamentem. - Przerwałam mężczyźnie.

- Owszem panno Gwendolyn. - Uśmiechnął się przyjaźnie.

- Coś więcej? - Chcę wiedzieć. Pan Giordano spojrzał na mnie niepewnie. - Skoro to jedynasty podróżnik to nie powinnam go znać? - Mój rozmówca wziął głęboki oddech i zaczął wycierać chusteczką czoło. - Proszę? - Zrobiłam maślane oczka.

- Przykro mi panno Gwendolyn, ale w obecnej sytuacji nie mogę nic innego powiedzieć. - Mężczyzna z tego powodu wydawał się przygnębiony. - Obiecuję ci, że niedługo wszystko się wyjaśni.

Przynajmniej tyle się dowiedziałam. Zawsze to coś.

Przez kolejne minuty jechaliśmy w ciszy. Przez ten czas, próbowałam sobie GO przypomnieć, ale nic. Znów czarna dziura! Męczyłam się tak przez całą podróż do Loży. W momencie, kiedy zatrzymaliśmy się przed budynkiem, pan Giordano wysiadł pierwszy i przytrzymał mi drzwi.

Skierowałam się prosto do pracowni Madame Rossini. Wszędzie były rozwieszone stroje idealne do podróżowania w różne epoki.

- Madame Rossini! - Zaczęłam wołać kobietę, chodzą między wieszakami. - Madame Rossini! - Podjęłam kolejną próbę.

- Tu jestem, moja łabędzia szyjko! - Odezwała się kobieta, wychylając się na drugim końcu pomieszczenia z przepasanym przez ramie złotym materiałem.

Kobieta zaczęła do mnie pospiesznie podchodzić, po drodze się zatrzymała. Zdjęła jedną z obszernych sukni. Z daleka dostrzegłam, iż jest biała ze złotymi akcentami. Byłam, zafascynowana stroję, dlatego nie zauważyłam, kiedy do mnie podeszła. Dopiero po chwili ocknęłam się a kobieta wybuchła śmiechem.

- Po co to? - Wskazałam na kreację. Śmiech kobiety się pogłębił. Teraz stał się bardziej gardłowy. Ja nadal nic z tego nie rozumiałam.

- Na mission, moja łabędzia szyjko, na mission. . - Odrzekła, stając za mną i się uśmiechając.

- Na jaką misję? - Czemu nikt mi nic nie mówi?! Zaczynam mieć Déjà vu albo już świruję.

- Kochanie tego już ci nie mogę zdradzić. - Oczy kobiety stały się smutne.

- Madame Rossini. - Zaczęłam ja praktycznie błagać o informację. - Nikt nic mi nie mówi. Nic nie wiem, a tu nagle wyskakuje pani z misjom. NIC NIE WIEDZIAŁAM. Proszę, jest pani moją ostatnia szansą.

Kobieta westchnęła i się odwróciła ode mnie. Zaczęła szperać w jednej z szuflad.

- 24 kwietnia 1854 r. Tylko tyle mogę zdradzić.

Nagle rozszerzyłam oczy. MAM sama podróżować w czasie. Na to się nie godzę, a zwłaszcza teraz!



                                                 ***



Z hukiem wpadłam do Smoczej Sali. Wczoraj zostałam poinformowana o powrocie mistrza loży do Londynu.

- CO ty sobie wyobrażasz?! - Naskoczyłam na mężczyznę, wchodząc przez drzwi do pomieszczenia.

- Gwen...

- żadne Gwendolyn! -Przerwałam mu i podchodziłam do niego coraz bliżej. - Jak możesz. Przecież wiesz co się dzieje i wyskakujecie z misją do 1854 roku!

- Gwany? - Odezwał się jakiś obcy głos, a zarazem tak bliski memu sercu. Miałam wrażenie, że mogę rozpoznać go wszędzie, ale z drugiej strony nie mogłam sobie go przypomnieć.

Odwróciłam głowę w stronę słuchacza. Okazało się, że to jest wysokim, ciemnowłosym chłopakiem o zielonych oczach. Spuściłam wzrok i podjęłam kolejną próbę. Nic, kolejna czarna otchłań. Uśmiechnęłam się najmilej, jak umiałam do chłopaka. Jego oczy przeszły szokiem. O co tu chodzi?

Odwróciłam się z powrotem do Falka. Zacisnęłam dłonie w pięść ze złości. Kostki zrobiły się białe.

- Odpowiadaj! - Siedział dalej cicho, a krew w moich żyłach niemal się gotowała. Co za człowiek! - Czy w końcu ktoś może mi wszystko wyjaśnić?! Proszę. - Zrobiłam pałze.

- Wszystko w swoim czasie rubinie. - Uśmiechnął się niemal zadziornie. O co temu facetowi chodzi? Teraz to mnie podminował!

Wzniosłam oczy do nieba i wyszłam z hukiem ze Smoczej Sali. Podążałam przed siebie z taką furią, jaka jeszcze we mnie nie gościła. Nagle ktoś chwycił mój nadgarstek i pociągnął do siebie. Nawet nie zdążyłam zorientować się kto to taki, a nasze usta połączyły się w jedno. Zaczęłam się wyrywać, po chwili mi się udało! Okazało się, iż to ten brunet, którego widziałam przed sekundą.

Odsunęłam się od niego na jeden krok i uderzyłam w policzek z otwartej dłoni.

- Co ty sobie wyobrażasz?!

czwartek, 18 czerwca 2015

Prolog


                                                            Hej!

                  Mam ogromną nadzieję, iż wam się spodobają moje wypociny.                           Obiecuję, że kolejne rozdziały będą o wiele lepsze. 
                             Przepraszam za taki beznadziejny PROLOG!
                                         Mam do was małą prośbę. 
              Chciałabym stworzyć tu playlistę, więc proszę was moi                             kochani o podanie utworów, jakie chcieli byście, aby tu gościły. 
                                                   Z góry dziękuję. 
                                            Życzę miłego czytania.
                                         PS. Proszę o komentarze! 





Londyn.
20 września.1920 roku.


Lucy wraz z synem bawiła się na dworze tuż pod drzewem rzucającym cień. Pogoda tego dnia była dość parna, a jedynym schronieniem w ogrodzie było to drzew, za co kobieta była wdzięczna.

Mały chłopczyk chodził i biegał na przemian wokoło pnia. Przez drzwi prowadzące do ogrodu wyjrzał Paul. Był dumny z tego obrazku. Przepełniało go szczęście łączące się z możliwością bycia przy rocznym synu. Jedynie czego żałował to, to, iż tego nie mógł doświadczyć przy swojej córeczce, przy Gwendolyn. Czasem zżerało go z tego powodu poczucie winy.

Paul podszedł do ukochanej od tyłu i przytulił się do jej pleców. Lucy podskoczyła do góry, nie spodziewała się tego.

- Paul. - Skarciła go delikatnie.

- No co? - Zaczął się bronić. Uwielbiał się drażnić z żoną.

Lucy głęboko westchnęła opierając głowę na torsie Paul'a. Czuła i słyszała jego dudniące serce. Zawsze sądziła, że to cudowny dźwięk. Zamknęła na chwilę oczy i zobaczyła gwiezdne niebo, które się przybliżało. W jednym momencie widziała całą Ziemię i nagle szybko się zaczęła przybliżać do budynków. Rozpoznała to miasto od razu. Rozpoznała Londyn. Samochody, drapacze chmur, Tamiza oświetlona po oby stronach lampami ulicznymi na wodzie gościły łodzie zacumowane do brzegów. Dostrzegła jedną parę. Czuła, iż są jej bliscy. Kobieta nagle...


Lucy otworzyła gwałtownie oczy i zrozumiała, iż to zapewne jej wyobraźnia. W jednym momencie posmutniała. Paul to od razu dostrzegł. Znał ją jak nikogo innego.

- Kochanie co się stało? - Starał się, aby jego głos zabrzmiał delikatnie. Udało mu się.

- Nic takiego. - Odparła głosem niewiele głośniejszym od szeptu.

Paul wiedział, że to nie jest prawda. Położył dłonie na ramionach żony i delikatnie odwrócił ją do siebie przodem. Lucy na niego nawet nie spojrzała. Mężczyzna położył palec pod jej brodą, zmuszając ją tym gestem, aby na niego spojrzała. Dostrzegł w jej oczach smutek.

- Teraz mi powiesz, o co chodzi? - Modlił się w myślach, aby tak się stało.

Lucy wzięła kilka głębokich oddechów z nadzieją, że to jej pomoże.

- Gwendolyn... - Przerwał jej płacz dziecka.

Rudowłosa szybko się zerwała z miejsca i popędziła w stronę synka. Chłopczyk płakał pomiędzy kwiatami. Kilka z nich trzymał w ręku. Mały szatynek na widok matki przestał płakać, uśmiechną się niewinnie i wskazał rączką na wiewiórki wspinające się po drzewie. Lucy pokręciła głową i zaczęła się śmiać.

Paul, kiedy dotarł do najbliższych, nie mógł uwierzyć, jak szybko zmienił się nastrój jego żony.

- Lucy...

- Później. - Przerwała mu słodkim i delikatnym głosem. Wiedział, iż w tym niewinnym głosie jest obietnica.

środa, 17 czerwca 2015

HEJ!


                                              Hej!


                            Jak wiecie to mój kolejny blog.

Postanowiłam go prowadzić przez okres wakacyjny, a później się zobaczy.
Jedną historię zwianą z trylogią czasu piszę wraz z przyjaciółkami, ale to jest dość trudne więc postanowiłam założyć własnego bloga o tej tematyce.           Mam nadzieję, że wam się spodoba i będzie dużo komentarzy.                                          Pamiętajcie, to one motywują do pisania!


Dokładnie nie wiem, o czym będę pisać, ale mam już konkretny zarys wszystkiego w głowie. Pamiętajcie, że tu wszystko może się zdarzyć.

                                         Trzymajcie kciuki!



                    Nowi wrogowie, przyjaciele i przygody.

Czy Hrabia de Saint Germain powróci, a może to będzie Lucy i Paul?  Czy jedno słowo i zdarzenie może zmienić wszystko? Czy Gwendolyn i Gideon to przetrwają? Co będzie się działo po drugiej stronie czasu? 
                           Dowiecie się wszystkiego TU! 
                           Zostańcie i bądźcie cierpliwi. ; -)



PROLOG ukaże się niebawem! Mam nadzieję, że się spodoba! 




Rozdział 1.

I oto pierwszy rozdział! Mam ogromną nadzieję, iż wam się spodoba. Przepraszam za błędy które mogą się pojawić i życzę miłego czytania. Pamiętajcie o tytułach piosenek!


                                                        "Wiem, pewnie gubię
                                                        się gdzieś po drodze."



Powoli otworzyłam oczy i syknęłam z bólu. Od kilku dni miewam okropne bóle głowy. Doktor White twierdzi, że to z czasem będzie przechodzić. To takie dziwne. Od tamtego feralnego zdarzenia w 1896 roku. niewiele pamiętam. Wspomnienia powracają powoli, ale jednak. Nie kojarzę osób, które mnie znają. Próbuję sobie jakoś radzić, ale jednak to nie jest łatwe. Wszystko wokół wydaje się takie nowe, takie inne. Bywa to strasznie irytujące.

Powoli usiadłam na łóżku i skierowałam się do szafy, z której wyjęłam kilka ubrań, po czym ruszyłam do łazienki. Na korytarzu nie spotkałam ani jednej żywej duszy.

Pod prysznicem pozwoliłam, aby ciepła woda masowała moją skórę. TO takie niebiańskie uczucie. Zamknęłam oczy i rozprowadzałam po skórze różany żel pod prysznic. Jego zapach zaczął unosić się po całym pomieszczeniu.


Po kilku chwilach zakręciłam kurki, owinęłam się ręcznikiem, a z drugiego zrobiłam turban na głowie. Z kosmetyczki wyjęłam kilka rzeczy, umyłam zęby i zaczęłam robić sobie makijaż oraz malować paznokcie. Po skończeniu włożyłam sukienkę bez ramiączek z grynszpanową, kwiecistą spódnicą i białą górą. Do tego założyłam katanę z rękawami trzy czwarte i turkusowe botki na wysokim obcasie. Spryskałam się ulubionymi perfumami i założyłam dobraną do stroju biżuterię.

Od razu po wyjściu z łazienki udałam się do jadalni. Okazało się, iż są tam wszyscy. Kiedy wchodziłam do pomieszczenia, zebrani odwrócili się przodem, do mnie.

- Gwendolyn — Odezwała się Lady Arista. Na jej twarzy ukazał się lekki uśmiech, a w głosie wyczułam coś na rodzaj zadowolenia czy dumy. Poczułam, jak na moich policzkach tworzą się lekkie rumieńce.

Przeszły mnie lekkie dreszcze w momencie, kiedy padł na mnie morderczy wzrok Charlotty. O dziwo nie przejęłam się nim.

- Dzień dobry. - Powiedziałam cicho, siadając na swoim miejscu, przy stole.

- Witaj kochanie. - Odezwała się mama. - Jak ci minęła noc? - Spytała z troską.

- Dobrze, dziękuję. - Odpowiedziałam automatycznie. - Rano miałam tylko lekkie bule głowy, ale szybko minęły. - Mówiąc, to nabijałam na widelec kawałek naleśnika.

- No jasne. - Odezwała się dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie. Słowa wypływające z jej ust były skąpane w pogardzie. Co ja jej takiego zrobiłam? Nagle się uśmiechnęła pod nosem. - No ale ... ciekawe czy jak Gideon w końcu wróci z Włoch z Falkiem, też będzie znosił tę całą błazenadę, którą tworzysz Gwanny. Przecież ci nic nie jest! Po co więc ten teatrzyk? - Mówiła wszystko z ogromnym przejęciem.

- Charlotto. - Skarciła ją rudowłosa kobieta siedząca po jej prawej stronie. Z tego, co kojarzę ma na imię Glenda i jest jej matką. Biedna kobieta.

Próbowałam sobie przypomnieć osobę o imieniu Gideon, ale nic, czarna otchłań. Znów to samo. Mam nadzieję, że uda mi się coś dowiedzieć.

- Nic się nie stało. - Skłamałam. Ona zawsze musi dorzucić swoje trzy grosze!

Przez pewien czas jedliśmy w niezręcznej ciszy. Moje młodsze rodzeństwo zapewne jeszcze śpi. W końcu to pierwszy weekend wakacji. Strasznie cieszę się z tego, bo mam nadzieję, że uda mi się przez ten okres wolnego wszystko ogarnąć.

- Kim jest Gideon? - Zapytałam nieśmiało, kończąc potrawę. W momencie, kiedy to wypaliłam Charlottcie wypadł widelec z dłoni.

- Pytasz tak na poważnie? - Dziewczyna pokręciła głową. - On normalnie padnie, jak to usłyszy. - Zaśmiała się cicho.

Wzięłam głęboki oddech. Dlaczego ONA musi bić taka? Bez przerwy mam nadzieję, że przestanie bawić się ze mną w ciuciubabkę...

- Panno Gwendolyn. - Z zamyśleń wyrwał mnie Pan Bernhard. Odwróciłam głowę w stronę mężczyzny. - Jest już samochód.

- Dziękuję Panie Bernhard. - Odpowiedziałam. Mężczyzna skinął głową i wycofał się z pokoju.

Pożegnałam się ze wszystkimi i popędziłam do pokoju po torbę. Spakowałam do niej kilka niezbędnych rzeczy i zbiegłam po schodach na dół. Pożegnałam się z bliskimi i wyszłam na zewnątrz.

Limuzyna już na mnie czekała. W momencie, kiedy wyszłam przez drzwi, jeśli dobrze pamiętam, to był Pan Giordano, który wyszedł z samochodu i otworzył mi drzwi od strony pasażera znajdujące się z tyłu.

- Panno Gwendolyn. - Przywitał mnie mężczyzna. Uśmiechnęłam się przyjaźnie do niego. - Już na nas czekają. - Skinęłam głową i zajęłam miejsce na tylnej kanapie.

Jechaliśmy w ciszy dobre dziesięć minut, a z tego jakieś sześć już staliśmy i w niekończącym się korku.

- Kim jest Gideon? - W końcu wyrzuciłam z siebie pytanie, które od dłuższego czasu zaprzątało moją głowę.

Pana Giordano zatkało moje pytanie. Wyglądał, jakby chciał mi odpowiedzieć na to, ale nie mógł. Zabolało mnie to. Co się dzieje? Przecież to proste pytanie. Może również odpowiedzieć, iż tego nie wie.

- Panie Giordano. Niech przynajmniej pan będzie ze mną szczery. - Zaczęłam łamiącym się głosem. - Czyje się osaczona a z drugiej strony wiem, iż wszyscy wokół okłamują mnie. Panie Giordano. - Już naprawdę błagałam. Mężczyzna westchnął.

- Mogę jedynie powiedzieć, że Gideon de Villiers, to jedynasty z kręgu dwanaściorga...

- Czyli jest diamentem. - Przerwałam mężczyźnie.

- Owszem panno Gwendolyn. - Uśmiechnął się przyjaźnie.

- Coś więcej? - Chcę wiedzieć. Pan Giordano spojrzał na mnie niepewnie. - Skoro to jedynasty podróżnik to nie powinnam go znać? - Mój rozmówca wziął głęboki oddech i zaczął wycierać chusteczką czoło. - Proszę? - Zrobiłam maślane oczka.

- Przykro mi panno Gwendolyn, ale w obecnej sytuacji nie mogę nic innego powiedzieć. - Mężczyzna z tego powodu wydawał się przygnębiony. - Obiecuję ci, że niedługo wszystko się wyjaśni.

Przynajmniej tyle się dowiedziałam. Zawsze to coś.

Przez kolejne minuty jechaliśmy w ciszy. Przez ten czas, próbowałam sobie GO przypomnieć, ale nic. Znów czarna dziura! Męczyłam się tak przez całą podróż do Loży. W momencie, kiedy zatrzymaliśmy się przed budynkiem, pan Giordano wysiadł pierwszy i przytrzymał mi drzwi.

Skierowałam się prosto do pracowni Madame Rossini. Wszędzie były rozwieszone stroje idealne do podróżowania w różne epoki.

- Madame Rossini! - Zaczęłam wołać kobietę, chodzą między wieszakami. - Madame Rossini! - Podjęłam kolejną próbę.

- Tu jestem, moja łabędzia szyjko! - Odezwała się kobieta, wychylając się na drugim końcu pomieszczenia z przepasanym przez ramie złotym materiałem.

Kobieta zaczęła do mnie pospiesznie podchodzić, po drodze się zatrzymała. Zdjęła jedną z obszernych sukni. Z daleka dostrzegłam, iż jest biała ze złotymi akcentami. Byłam, zafascynowana stroję, dlatego nie zauważyłam, kiedy do mnie podeszła. Dopiero po chwili ocknęłam się a kobieta wybuchła śmiechem.

- Po co to? - Wskazałam na kreację. Śmiech kobiety się pogłębił. Teraz stał się bardziej gardłowy. Ja nadal nic z tego nie rozumiałam.

- Na mission, moja łabędzia szyjko, na mission. . - Odrzekła, stając za mną i się uśmiechając.

- Na jaką misję? - Czemu nikt mi nic nie mówi?! Zaczynam mieć Déjà vu albo już świruję.

- Kochanie tego już ci nie mogę zdradzić. - Oczy kobiety stały się smutne.

- Madame Rossini. - Zaczęłam ja praktycznie błagać o informację. - Nikt nic mi nie mówi. Nic nie wiem, a tu nagle wyskakuje pani z misjom. NIC NIE WIEDZIAŁAM. Proszę, jest pani moją ostatnia szansą.

Kobieta westchnęła i się odwróciła ode mnie. Zaczęła szperać w jednej z szuflad.

- 24 kwietnia 1854 r. Tylko tyle mogę zdradzić.

Nagle rozszerzyłam oczy. MAM sama podróżować w czasie. Na to się nie godzę, a zwłaszcza teraz!



                                                 ***



Z hukiem wpadłam do Smoczej Sali. Wczoraj zostałam poinformowana o powrocie mistrza loży do Londynu.

- CO ty sobie wyobrażasz?! - Naskoczyłam na mężczyznę, wchodząc przez drzwi do pomieszczenia.

- Gwen...

- żadne Gwendolyn! -Przerwałam mu i podchodziłam do niego coraz bliżej. - Jak możesz. Przecież wiesz co się dzieje i wyskakujecie z misją do 1854 roku!

- Gwany? - Odezwał się jakiś obcy głos, a zarazem tak bliski memu sercu. Miałam wrażenie, że mogę rozpoznać go wszędzie, ale z drugiej strony nie mogłam sobie go przypomnieć.

Odwróciłam głowę w stronę słuchacza. Okazało się, że to jest wysokim, ciemnowłosym chłopakiem o zielonych oczach. Spuściłam wzrok i podjęłam kolejną próbę. Nic, kolejna czarna otchłań. Uśmiechnęłam się najmilej, jak umiałam do chłopaka. Jego oczy przeszły szokiem. O co tu chodzi?

Odwróciłam się z powrotem do Falka. Zacisnęłam dłonie w pięść ze złości. Kostki zrobiły się białe.

- Odpowiadaj! - Siedział dalej cicho, a krew w moich żyłach niemal się gotowała. Co za człowiek! - Czy w końcu ktoś może mi wszystko wyjaśnić?! Proszę. - Zrobiłam pałze.

- Wszystko w swoim czasie rubinie. - Uśmiechnął się niemal zadziornie. O co temu facetowi chodzi? Teraz to mnie podminował!

Wzniosłam oczy do nieba i wyszłam z hukiem ze Smoczej Sali. Podążałam przed siebie z taką furią, jaka jeszcze we mnie nie gościła. Nagle ktoś chwycił mój nadgarstek i pociągnął do siebie. Nawet nie zdążyłam zorientować się kto to taki, a nasze usta połączyły się w jedno. Zaczęłam się wyrywać, po chwili mi się udało! Okazało się, iż to ten brunet, którego widziałam przed sekundą.

Odsunęłam się od niego na jeden krok i uderzyłam w policzek z otwartej dłoni.

- Co ty sobie wyobrażasz?!



Pamiętaj. Czytasz, komentuj!